Nie znacie wy! nieznacie tych krain dalekich,
Towarzyszów nicestwa i burzy siedliska,
Których olbrzymie czoło ogniem wyprężone,
Wynosi się zuchwale z urąganiem Niebu.
Tam nierozłączni bracia, zalotniki w pędzie,
Z Libanem Antiliban toczą się bałwanem
Nieporządnym jak morza zbuntowane fale,
Gdy szalonym poskokiem obłok roztrącają.
Krwawożerczego rodu lew mocarz wspaniały,
Gdy dognał godną pastwę łowów rozbójniczych,
Spoczywa na niej dumny, a łapy swe silne,
Porozciągał zazdrośnie po zbroczonej ziemi:
Orzeł Xiążąt powietrza, Tyran strzałolotny,
Gdy bije kulą piersi w upatrzoną zdobycz,
Porywa ją z wściekłością w ostre swoje szpony,
I unosząc ją broni skrzydłem rozłożystem.
Tak potężnych Libanów bliźnięca ta góra
Jakby zawojowała te kraje nicestwa,
Rozwija po nich ram ie, leżąca z pogardą,
I zatapia swe dłonie w błękity mórz wielkich.
O wy! których niedolą serce wyniszczone,
Drażni jeszcze swe żale widokiem swobody:
Wy! którym przyjaciela, kochanki, Ojczyzny,
Niepowrócone straty dusze spustoszyły:
Patrzcie! tu wam ja miejsce schronienia odkrywam
Na szczycie skał odludnych strzeżonych przepaścią
Patrzcie! oto stolica westchnienia i żalu
Tu siedlisko milczenia i posępnych dumań.
O pustyni bez końca! o morze zdrętwiałe!
Twoje łono szarpane odwieczną męczarnią
Foczy po sobie wieczność obrazów straszących
Na Diem zal dna nie widzi, ni brzegów nadzieja.
Patrzcie wy nieszczęśliwi! na pustego Neżdu
Piersi zahartowane wieczystemi wojnv,
Tych żywiołów potężnych, patryarchów istot
Którym Ziemia i Niebo są teatrem bojów.
Te są pola na których zamęt i stworzenie
Pasowaniem olbrzymiem swą dzielność mierzyły.
Tam to krnąbrne zniszczenie, zuchwale zwycięża
Powstającej natury dobroczynne bunty.
Na nie to, słońce gniewne, z oceanu ognia
Wieczną wytrąca falą bałwany pożercze
Ciężarem palnej bryły wpędza je w ich łono,
I na tym wrzącym gmachu kołysze swe piekło.
Tam to Samum syczące świstem ostrym wężów,
Rozrzuca opętaniec swego jadu strzały
Kiedy w burzliwym pędzie najeżdża te kraje
I tarczą rozpaloną, co spotyka niszczy.
Tam to posępna cichość jakby duch grobowy,
Kołysze się w powietrzu nad trupem natury
Równie jak Rokh straszliwy, lecąc pod obłoki
Dosięga cieniem skrzydeł dwóch biegunów świata.
Tam Opatrzność okryta odwieczną żałobą
W szatach nocy dopędza dnia promień ostatni,
I rozwija swe piersi po tych drogich zwłokach,
Jak matka co swem łonem przykrywa grób córki.
O łzy już nieskuteczne bezwładnśj tęsnoty!
0 krople rosy nieba nieweześnie wylane!
Napróżno przyświecacie iskrą rozczulenia,
Opłakując niewdzięczność głuchych progów śmierci.
Charab! Charab! w powietrzu słyszany z daleka
Ach! jakiż glos żałosny wola mą tęsknotę!
Wyobraźni niesiona lekkiem skrzydłem słuchu
W jakież ty okolice przenosisz mą duszę?
Gdzież ta wielkość co niegdyś zachwycała światy?
Gdzież ta sława co niegdyś słońce zaćmiewała?
I ten Orzeł wspaniały co spoczywał dumnie
Na luku rozłożystym skrzydeł opiekuńczych?
Rozrzucone kolumny, chwiejące przedsionki,
Pogaszone ołtarzów płomienie odwieczne,
Oniemiałe sklepienia i skonałe głosy
Poświęconych kapłanów tej świątyni słońca,
Owdowiały obłoki z kadzideł tumanów,
Posągi tylu bogów strąconych burzami
Utonęły w bałwanach piasczystego morza
Wichrami rozbójniczych wieków miotanego.
Kochli i Adu skały żegnając się z echy
Idługim jękiem odbiły ostatnie w estchnienie
Płaczącego zburzonej stolicy p rzedm urza,
Gdy padało pod ostrzem miecza zwycięzkiego.
Tak tam od dawna w szystko, i wszystko na zawsze
Ustało i umilkło. Tam wieczne bez-życie.
Jak spoczywał przed w ieki, na wieki spoczywa
Olbrzymi na olbrzymim głaz głazie zwalony.
Gdziekolwiek oko moje prom ieniem uderzy,
W szystko niem em nicestwa odpowiada hasłem:
Zewsząd straszne milczenie i samotnosć głucha
Oblegają mych zmysłów odrętw iałą władzę.
I co Ocean dum ań zalewa swą falą
Czy z ubiegłego lądu w ieków zapom nianych,
Czy z brzegów zbyt dalekich chwili nieodkrytej:
To wszystko mnie zasm uca i trwoży mą duszę.
Tak na łodzi niepewnej przelęknionej mysli,
Wędrowiec obłąkany po morzach marzenia,
W śród krain niedostępnych błądzę bez nadziei
Między nocą straszliwą i zorzą zbyt bladą.
Jak na bezdennem łonie lazurów przestrzeni,
Czarna za czarną chmura zachodząc powolnie
Zbiera w szeregu ciemnym zapasy huczące
Wytrącanych burzami piorunów przelotnych;
Tak w nieprzejrzaną puszczę dni twoich o Tedmor,
Za nieznanym nieznany wiek wiekiem wstępując
Z otchłani niezgłębionej wulkanu przeszłości
Z gromem sławy i zgonu wyrzucił twą wielkość,
O królowo pustyni, o kwiecie przemysłu,
Rozwinęłaś twe wdzięki na niewdzięcznych polach
Jak ta róża sadzona tęsknotą sieroty
Co na grobach nieczułych zakwitnie i kona.
O przem yśle! zuchwała śmiertelnika w ładzo!
Czym byś się mogła spotkać z potęgą przeznaczeń,
Gdy czas nieubłagany w pędzie zbyt szalonym
Wiekami przeciw tobie dowodzi wsciekłemi.
O Bogów zgruchotanych ułomki w spaniałe!
O poważanych niegdyś świątyń rozwalmy!
Wy skelety przemysłu, wielkości i sławy
Dzis, was depcze z pogardą noga wiatronogi.
I Hedżyn zmordowany spoczywa leniwie
W twoich naurach przepysznych i świetnych przedsionkach
Gdzie pokorna gromada i Panów i Ludu
Mordowała twe progi hołdownym pokłonem.
Twoje kolumny pyszne jakhy królów grono
Strojąc dumnie swe czoła w opisowe wieńce
Miały przebijać wieków zagęszczone szyki
I zająć całą przyszłość spuścizną pamiątek,
Lecz nienawistna dziejom pochmurna ciekawość
Pędząc dłuta zagonem chwil nikczemnych potok,
I korytem szalonem znosząc szranki znaków
Zburzyła rysy drogie obrazu przeszłości.
Tak niem a tu wymowa zdarzeń niegdyś głośnych
Marmurów tajemniczych powierzona głazom
Wykuta dzielną ręką na przetrw anie wieków,
Skonałaś w martwem łonie głuchej samotności.
Płaczcie! płaczcie! o Wschodu owdowiałe dzieje!
Wy! o głosy śpiewaków narodowej sławy
Zanućcie tkliwym tonem pogrzebow e hymny,
Przy cmentarzu przeszłości skonałej dwa razy.
Płacz! płacz! powieści Neźdu, sieroto wspomnienia!
Pienie wieszczów pokoleń! opłakujcie czule
Stratę pamiątek pięknych, co jak bluszcz przyjazne
Miały arabskiej lutni przeplatywać dźwięki.
Westchnij ty zorzo wonna, różo porankowa
Nieśmiałych świtu spojrzeń, o córo wstydliwa!
Tchnienie twoje niewinne już więcej nie pieści
Ambru i Mirry tchnienia słońcu hołdownego.
Już trzykroć namazowym odezwał się głosem
Moazyn niedojrzany powietrznej świątyni
Już hołdownem nuceniem śpiące zbudził echa
I lazurom ogłosił witanie natury.
Na łonie świeżej róży Andelib drzymiący
Światła źródłom otwiera gościnną zrzenicę,
A upojony parą pachnącego łoża
Obok wonnej pościeli stroi wdzięczne tony.
Wśród wybujałych trawek kwiecistój przes zeni;
Gazella parskająca potrójnym poskokiem
Rubinowych otrząsa łańcuchów ozdoby
Na włos jej rozrzucone szczodrobliwą nocą.
Wełzach niebieskiej rosy obmywa się Sumbul
I czuła gołębica w przezroczystych zdrojach.
Powietrze już dotknięte tchnieniem świętej zorzy
W czystości przywołuje westchnienia pokory.
Już różnofarbnych córek wonnego Mezmalmuh
Rozwinięty Sedżadeh w objęciach doliny
Wysuwa się powolnie z pod tarczy posępnej
Spoczywających cieni na wzgórkach rozkosznych.
Woniami Hindostanu mile przywitane
Toczą się lotne fale nieśmiałej jutrzenki,
Zalewają wiszący Ocean ciemności
I unosząc się gaszą gwiazd drżących pochodnie.
Stało się — Dzień wystąpił. I słońce wspaniałe
Gdyby olbrzym zuchwały, świat nogą przykrywa,
Iskrzącem i ramiony porywa niebiosa
I czołem prom ienistem roztrąca noc czarną.
Witaj słońce poważne zbudzoną naturę
Harmonijnem i hymny balsamów i głosów
Wszechmogącemu Stwórcy tkliwie hołdującą,
Witaj kapłanie świata, wdzięczność przyrodzenia.
Roztwieraj wrzące łono dźwiękom bogobojnym
Składaj miłości ziemi dary poświęcone
Na pałające serce najczystszym płomieniem
Przenoś Panu Zastępów śpiewy synów Neżdu.
Nad nieśmiertelność sama Boże co wiecznością
Jak orzeł nad sokoły, jak słońce nadgwiazdy
Unosisz się wspaniale na łonie bezbrzeżnem
Wieków niezrachowanych bezdennego morza.
Ty którego spojrzenie jest litości strzałą
Lub gniewnego wyroku pociskiem straszliwym ,
Gromy są twoim głosem, przybytkiem obłoki,
Niebo łukiem potężnym, sahajdakiem chmury.
Obok Ciebie są wieki dzieciną wzgardzoną
I skała niebotyczna karłem zbyt poziomym ,
I nieskończone morza kroplą łzy rosistej,
I wulkany huczące niemowlęcem gronem:
Wielki panie pustyni, Ty Ojcze nicestwa,
Królów potężny królu, o Boże zastępów,
Ty trzymasz burzy procę dzielną twą prawicą
I wytrącasz piorunów skamieniałe groty.
Spuszczaj na ludy Neżdu, o Wehabie Święty
Spojrzenia Twego tarczę splataną z promieni,
Stań górą w ich obronie, stań im morzem w pomoc
Rozwiń się wichrem strasznym, na skrzydłach ich wojska.
Płom ienistym bałw anem wyprzedzaj ich szyki,
Z tyłu rozsiewaj gardła bezdennych otchłani,
Po bokach tocz się falą kam iennych potoków,
Okrywaj je w pow ietrzu nam iotem tw ej sławy.
Nie odwracaj Twych oczów od Ismael ziemi
Bo na niej się wylęgło patryarchów plemie,
Tu zamieszkały cnota, tu czuła niewinność,
Przezroczysta prostota i wiara bez skazy.
Tu spuszczone Twą ręką zagościły nieba,
Córy błogosławione, nierozłączne siostry:
Niepodległość bez końca i wolność bez granic
I swoboda bez grzechu i wdzięczność bez przerwy.
Nie odwracaj o Boże nazad Twej prawicy
Od lica nieprzyjaciół. Nie odwracaj ręki
Od gubienia niewiernych. Niech doznają klęski
Jak Gazelle zgłodniałe którym niema paszy.
Niech oczy ich spuszczają lez palących nurty!
Niechaj serca gorzkością zostaną ściśnięte!
Niech cień od nich i wody wiecznie uciekają
Na dworze miecz niech kosi, doma śmierć nieszczędzi.
Niech twojej wiary jedność zajmuje świat cały!
Wehahitów wyznanie niech ludy zalewa
Jak potoki co niegdyś ziemię zwojowały
Gdy w Twym gniewie obłoków roztrąciłeś wrota!
Rozwiń nad nami Boże, na polach rozprawy
Błogosławioną tęczę opiekuńczych ramion,
W objęciach Twoich świętych zatrzymuj nas Panie
Z tego łuku nadziei powlecz nas Twem tchnieniem.
Z grona Twej świętej straży spuść nam w pomoc Panie
Szeregi nieśmiertelne Aniołowój jazdy
Której skronią są strojne w wieńce płomieniste
I barki przepasane ognistemi szarfy,
Oddaj konnicy lotnej iskrzące buńczuki
Gabryelowi Twemu, co na Haysmie lekkim
Po powietrznej przestrzeni hetmanił tak świetnie
Gdy na polach Bederu zwyciężał Mohammed.
Nasze serca o Boże są czyste jak mleko,
Westchnienia nasze wonne jak krople miodowe,
Pokora uniżona jak piasek dna morza,
Nieugięta nadzieja jak Cedry Libanu.
Dobroczynne Twe łono otwórz naszym modłom
Jak obłok co kadzideł przyjmuje tumany!
Na promieniu Twej łaski unośimie Neżdu!
Jak Ojciec co dziecinę na ręku ratuje.
Na koń, na koń Araby! Synowie Namiotów!
Wy jastrzębie pustyni, lwy nieubłagane!
Rzucajcie twardej skały łoża zbyt leniwe
Zrywajcie się jak burza, przy progach wrót płaczu,
Noc po ziemi swe kiry gęste rozpuściła.
Toczy się sen po Neżdzie jak bałwan ponury.
Niezrachowane gwiazdy i namioty czarne
Tona przed okiem bystrem w posępności nieba.
Przyrodzenie uśpione i ludy w śnie twardym
Hyena w głąb jaskini składa swoja wściekłość,
Lew w nadbrzeżach Fraatu rozbroił swa paszczę
A tygrys skał Libanu wciągnął ostre szpony.
Wszędzie milczenie straszne i spokojność głucha.
W obozie Ibrahima rumak jest spętany
Drzymią miecze i dzidy pod skrzydłem namiotów
I Mamluk zmordowany spoczywa na tarczy.
Pogaszone są ognie w milczącej przestrzeni.
Hasła nocne na ustach zemdlały wartowych,
Odrętwiała ostrożność i baczność skonała.
Aniołów opiekuńczych straż ich opuściła.
Na koń, na koń Wehaby! Dzieci Beni Temim
Ta jest chwila gościnna najezdniczym hurmom
Wpadajmy na ten obóz, jak chmura szarańczy
Ścinajmy mieczem ostrym tę wojenna niwę.
Juz Charab siedm razy przeleciał nasz obóz:
Siedm razy swem skrzydłem uderzył o skrzydło.
Siódmym zniszczenia dźwiękiem strwożył cienie nocy
I polom zapowiedział witanie najazdów.
Na koń, na koń Araby! Wstrząsajcie dzid waszych
Niezwyciężone lasy. Wasz Emir jak orzeł
Przed borem tym posępnym na czele sokołów
Unosi się na tronie zwycięzcy powietrza,
Pustynia nam jest morzem, i okrętem Hedżyn
Klacz dzielna tronem sławy, krwawem berłem bułat.
Strusie pióra dzid gęstych, cieniem bohatyrskim
Strzemiona uderzone hasłem bojów srogich,
Mehmed Alego wojska z niewiernych spędzonej
Podłe bo niewolnicze, pierzchliwe bo kupne
Bez ojczyzny, bez czucia, bez przodków, bez sławy,
Patrzcie, te wam Opatrzność oddaje na pastwę.
Wam, wam je przeznaczyła o synowie Neidu!
Dzieci niepodległości, Ismaela wnuki
O plemie patryarchów wolnych jak wy wolne
Narodzie Królów świetnych, panów niestrwozonych.
Na koń, na koń Araby! wstrząsajcie dzid waszych
Te krwawożercze lasy. Rozpuszczajcie wiatrom
Śnieżnych Meszlachów żagle i wstężną krwi barwę.
Najeżcie włosy wasze jak lwy rozbójnicze.
Zagrzmiało, bije piorun, iskrzy błyskawica
Rwie bystry potok pędem, łamie wicher krnąbrny
Toczy się góra straszna, dolinę rozbija...
Patrzcie! taki jest obraz waleczności waszej.
Wyrzekł Emir zuchwały. — Grzmią głosy Wehabów
Tentni kopyt rumaka, jęczy twarda skała,
Sypie iskry jej czoło, huczy drżąca ziemia,
Leci lotny Kocheilan i przestrzeń pochłania,
On wzgardził orła skrzydłem, i skokiem jelenia
Przy nim piorun leniwy i strzała bez pędu
I burza bez dzielności i płomień bez ognia.
Jego chcą wiatry dognać, nadzieja dopędzić.
Napróżno. — Stanął — parsknął. — Walka rozpoczęta.
Krwi potok się rozlewa, i jęki się gonią,
Rana ranę kaleczy, trup trupa przykrywa.
Występuje mogiła. Zwycięztwo w ich ręku.
Witaj Boże Wehabów Twą wiarę zemszczoną,
Witaj wolności droga, wolnych Synów wolnych.
Witaj niepodległości wolnych Ojców wolnych.
Witaj słońce wspaniałe wieczną wolność Neżdu.
Dzieci morza i wiatru! oblubieńce bojów!
Wy trony najezdnicze Beduińskiej sławy,
Klacze dzielne i drogie, rumaki zuchw ale,
Witam was Köhejlany, ozdobo pustyni,
Niech Hindostan dyamentem Golkondy się chwali,
Niech szczycą się perłami nadbrzeża Bahreinu,
I Kaszmiru doliny, i laki Lahoru,
Niech się pajęczyn tkaniem pysznią w miękkich szalach.
Szam, róży pięknolicej niech słynie balsamem
I piżmo niech sarajów nawonia Haremy
Niech Sumbul się z warkoczem ślubi Odaliski
Z lilia piersi dziewiczych niech pieści się perła.
Niech stroją szachów czoła zkamieniałe iskry,
Niech i Liban wspaniały Cedrami się wieńczy,
Szyrazu wina myślom niech leja wesela,
Niech bulbul wdzięcznym głosem Hadramant zachwyca,
O jak losy zamożne w niezliczone skarby,
Dobroczynna, po ziemi rozsiew ały rękę
Błogosławione dary płodów przy rodzenia ,
Okrywając rozkoszą odległe krainy.
Lecz ja syn wolnej ziemi i nędznych namiotów,
Wzgardzający bogactwy i rozkoszą świata,
Ja miecza wychowaniec i dziecko najazdów
Wam śpiewy me poświęcam, lube Kohejlany.
O Pustyni kochana! Ojczyzno wolności!
Bułat, dzida i rumak: te są moje skarby.
Wdzięczne ku nim me serce w nich wszystko odkrywa
Witam was Kohejlany! Ozdobo Nedżadu.
Tak. Wy natury całej wdziękiem ustrojone,
Toczycie falę złotą po bokach świecących
A srebrzyste strumienie na śnieżystej sierści
Płyną nurtem niestałym, prowadzone słońcem,
Dumna sława na karkach waszych rozwinęła
Warkoczem lekkiej grzywy chorągwie swe pyszne.
Zwycieztwo wam przyjazne w buńczuk uzbroiło
Krzyże, co jak tron sławy osiada bohater.
Na was lekkości swojej zrzekły się gazelle,
Sprężystości wam jeleń odstąpił potęgi;
Waż was dziwna gibkością obdarzył wspaniale
I lew serca mężnego udzielił zalety.
Oko wasze tak czarne jak posępna chmura;
Wzrok gdyby błyskawica, spojrzenie jak piorun;
Parskanie gdyby burza, rżenie gdyby gromy,
Nozdrza toczą płomienie i bałwany dymu.
Niestrwożone książęta, królowie przestrzeni!
Wam łowy są rozkoszą, krwawe boje państwem,
Dla was chrzęst sahajdaków i mieczów szczęk ostrych
Jest ulubionym dźwiękiem i wtórem dzielności.
Wy zdaleka czujecie gdzie boje, gdzie sława,
Wnet podnosicie dumnie waszych karków luki,
Nieeierpliwem kopytem' ziemię rozdzieracie
I zębem zgrzytającym gryziecie wędzidło.
O szereg twardych zębów, roztrącona ślina
Po wargach wam wybucha śnieżystym bałwanem,
Jak morza gniewna fala w skał bijąc łańcuchy
Szturmuje w brzeg więzienia pienistemi wały.
Was wstrzymaćby nie mogła dzid strasznych gęstwia
Strwożyć was nie jest zdolna chmura strzał lecących:
Drzewce na waszej piersi lamia się zbyt kruche:
Burza waszego pędu odganiacie strzały.
Za wami i przed wami i po bokach waszych
Nieodstępna wam sława leci jakby wicher.
Jęczącą pod kopytem waszem grzmiącem ziemia
Powtarza jęki przyszłe dalekiej rozpaczy.
Mniśj pamiętne o sobie jak wierne dniom naszym
Okryte gęsta raną wśród morderczej wrzawy.
Gdy wam z rozprutych boków toczą się wnętrzności,
Nas jeszcze przed skonaniem składacie w ustroniu.
Przyjaciele namiotów, opiekuńcze konie,
Wam oddane są życia naszego swobody;
Wam poleca małżonka męża zbyt drogiego
I wam dziecko powierza kochanego ojca.
Urodzone jak Arab na wolnej pustyni,
Jak Arab wychowane w ubóstwie pokoleń,
Jak my sami, ściskane dziecinnem ram ieniem ,
Pieszczone jak my sami ręka córek naszych,
O stworzenia lubione, mile towarzysze!
Wam dziewice stojącym przy progach namiotów
Tocząc ojcom strum ienie wiełbłądzego mleka
Wam pierwszym ofiarują balsamiczny napój.
Wam dumne wiatronogi, zwycięzcy wyścigów!
Wam, tarcze piersi naszych, wojenne postrachy!
Beduińskie są śpiewy wiecznie poświęcone,
Was dzieje nasze sławią i powieści wieńczą.
Tak Abdżar król pustyni Antarowy rumak
Rży dotąd głosem strasznym w Herubijach Neidu,
Czarny jak sroga rozpacz i okiem ognistem .
Zawstydza cienie nocy i gwiaździste iskry.
Tak Daliez złotowłosy przywoływał boje,
O niego miecz i płomień walczyły w zawody.
I Gulgiun strzalolotna lekkobieżną Gabreh
Zwyciężając na polu, zapalała wieszcze.
I Maada syn mężny a wnuk Aduaana
Nazaar trwoga Neżdu, Dżerrutą się pysznił
Która Tekmet i Haleb w jednym dniu zwiedzane
Przy zorzy i księżycu witały śpiewami.
Wyzywał orle skrzydło i szybkość gazelli
Bahim zapamiętały, jednofarbny, dziki,
Co widząc przed oczyma dzidy grot spuszczony,
Leciał by go dopędzil i gnał go przed sobą.
Ibn-Bejd najezdnik żwawy jemu chwnłę winien
Gdy rozbojem przestraszał i Bagdad i Ghazzeb,
I syn Habla Ommeil, śnieżystej Arenie
Składał hołd rozbójniczy najazdów zuchwałych.
Dawidowy syn mądry Sulejman proroczy
Sabeeńskiej zbogacił Carowej krainę
Haszyszem darowanym szczodrobliwą ręką,
Po którym w Jemen Dinar rozmnożył rumaki,
Sadek, Damuk i Taal w chwilach Dzahelieh
Słynące dzielną duszą, pięknością i maścią,
Dotąd stoją na czele wzorów Köhejlańskich,
I Meszhur perłą strojny przebiegł wieków przestrzeń.
Seglawi, Kohejl, Managi, Tuissieh, Dżilfi,
Jedne klacze wytrwałe w pędzie nadzwyczajnym
Przyniosły do Medyny wiadomość zwycięztwa
Otrzymanego w polach Honein za Mekką.
W głębokiej przyrodzenie utopione ciszy:
Noc czarna, milczą wiatry a posępne niebo
Skrapia moją tęsknotę z kielicha goryczy.
Okrytą szronem wieków, pochyloną głowę,
Sił zwątlonycb ostatki i życia ciężary
Złożyłem zmordowany na grobie Achilla,
Tak często już przezemnie odwiedzanym w smutku.
Ileż razy w tem miejscu, straconój ojczyzny
Snuł się obraz żałobny, przyodziany kirem.
Okrutna wyobraźni! wspomnienia zgryźliwe!
Bęcłziecież ciągle dręczyć uczuciem niedoli
Zwiędłego życia duszę i niezbędną czułość?
Ileż razy z tej śmierci poważnej świątyni
Odzywał się ponury głos syna Peleja,
Badający me żale wątpliwym wyrazem:
„Czyż kwitnie moja sława na łonie wolności ? “ —
Oby poznał Achilles gnębiące koleje
Niewolniczych potomków Argolu wolnego!
Oby ujrzał Achilles bohaterów plemie
Wstydliwego łańcucha ogniwem okute!
Oby słyszał Achilles głębokie westchnienie
Lękających się wnuków tchnąć duchem wolności!
Achillesie zbyt wielki, by ogrom twej sławy
Dźwigała na swem łonie wzgardzona ojczyzna
Znieważonego Greka w tern obliczu świata —
Achillesie powracaj w niećzułość popiołów:
Przestań wieki mordować hańbiącem pytaniem!
O wy Helleńskiej sławy wieńce nieśmiertelne,
Wy pogromcy tyranów, Maratonu miecze,
Wy dusze niestrwożone zwycięskich falangów,
I serca pałające wolności płomieniem,
Wieszcze niepodległości, arfy zapomniane,
Przebóg! czyż was na zawsze niezbłagane nieba
W bezdeń nocy wieczystej strąciły straszliwą?
Jakimże przyrodzenie przebudza się głosem?
Już piorun za piorunem, za gromem grom bije,
Już z rozszarpanej chmury szalone potoki,
Uzuchwalone buntem powietrznej przestrzeni,
Szumem przerażającym tocząc się gwałtownie,
Od niebios rozgniewanych unoszą świat cały.
Już wiatrem rozpętanym rozchełzane burze,
Niezwyczajnej wściekłości ogłosiły wojnę.
Już państwa podziemnego wydęte sklepienia
drożnych wulkanów hasłem ryknęły straszliwie.
Od wrzącego dna morza fale wytrącone,
Wyprężonym bałwanem szturmują w obłoki.
Ileż wstrząśnień żywiołów do zrodzenia iskry
Drogiej mężnym narodom dźwiganej wolności!
Ileż gwałtu, bezprawia do wskrzeszenia życia,
Ciężkim wieków letargiem uśpionej nadziei!
Są nurty utajone, co rwącym potokiem
Burząc wnętrzności ziemi w milczeniu gotują
Upadek wspaniałości niebotycznej skały.
I zmarłych bohatyrów łez gniewnych strumienie,
Państwa ciemnego śmierci przerzynają łono;
A sącząc kroplą cichą w niecierpliwość ludów
Obalają głaz straszny olbrzymićj potęgi.
Tak kiedyś i Islamu zgruchotana wielkość,
Będzie w głębi nicestwa tonęła z przeklęstwem.
Występujcie walecznych mężów z grobu cienie:
Po raz drugi stawajcie w oczach dziejów świata
Z zapaloną pochodnią wskrzeszonej wolności.
Budźcie struny zuchwałej te powstańcze dźwięki,
Grotem kopij sławionych, mieczem niepodległym
Budźcie zwłoki oziębłe wieszcza ziemi greckiej,
Niezrównanych cnot waszych boskiego śpiewaka.
Liczne szyki młodzieńców, grona dziewic pięknych,
Na ten odgłos rycerski powstawajcie razem.
Niech pęka jarzmo wstydu, niech rwie się Osmanom
Zbrodniczego zbyt szczęścia krwawożercze pasmo.
Dziewice ziemi greckiej, dziewice urodne
Ognisk waszych rzucajcie siedliska niepewne.
Oto z płynącej twierdzy okrętu wolności,
Mężna was Bobolina imieniem ojczyzny
Wzywa na szumne wody Egejskiego morza.
Kwitną na waszych licach róże w pół rozwite,
W żywem oku spoczywa miłości potęga,
Bije w śnieżystem łonie serce niewinności,
Na ojczyznę spuszczony tkliwy oczów promień,
Wróży synom Helleńskim, godną ich nagrodę.
Niech z rąk dziewiczych kądziel wylatując szparko,
Mieczom ciężkim ustąpi dotąd słabej dłoni.
Niech laur mężnie nabyty wieńczy wasze czoła
Spuszczajcie się, Niebianki, na skrzydłach wierności,
W grzmiących ziober objęcia bohatyrskiej łodzi.
Swobód miękich rzucajcie niebezpieczne jarzmo,
I niemowlęce grona kochanej rodziny.
Rwijcie ponętnych włosów pieszczone warkocze,
Niech z rąk waszych uwita lina nader droga,
Zapuści w serca wasze kotwicę nadziei!
Jak orzeł rozbójniczy, okręt upragniony,
Lotu bystrego żagle rozpina zuchwale,
Rozwinięta z pogardą na sprzeczności losów,
Flaga helleńskiej sławy dumnie zawieszona
Na kopii Achilla kołysze się gniewna.
Patrzcie — patrzcie Dziewice ja k Nieba sprzyjają,
Jak wolność zmartwychwstałą przyrodzenie wita,
Już wiatr ten wam powiewa co powiewał niegdyś
Niosąc łódź Artemizy w Salamińskie brzegi
Gdy pogrążeniem Persów, miał wieńczyć ich wody.
Patrzcie — patrzcie Dziewice, ja k morza błękity
W lekko wzruszonćj fali igrając powabnie,
Zapraszają w żeglugę bohatyrek grono!
Jak ląd zniecierpliwiony błogosławi łodzi,
I żąda snuć się pędem w oczach córek greckich.
Witam Cię święta Ziemio! Wolnych niegdyś Greków
Ojczyzno starożytna! Witam cię powietrze
Tchnące Synów Helleńskich bohatyrską sławą!
O Maratonu pola! Salaminy wody!
Wy skały Termopylu i posłuszne echa,
Harmonijnej dźwięk struny Iliady wieszcza
Powtarzać nauczone! Wam pierwsze westchnienie,
Na rodzinnej krainy przybywając łono,
Czułem sercem poświęcam w męztwo uzbrojony.
Ah! czyż losy za sobą w nieprzyjaznym pędzie
Długo dla nas wlec mają kajdany wstydliwe?
Czyż żelaza sułtanom przemysł upodlony
Do ujarzmienia Greków ciągle dawać będzie?
Nielitościwym młotem dręczone kowadła,
Będąż ochydnym jękiem wtorować rozpaczy
Uciśnionych Hellenów i wzgardzonej cnocie?
Nie pęknąż hucznych miechów wyprężone piersi?
Nie wzdrygnież się żelazo wydawać łańcuchy,
Kiedy w łonie swem chowa niepodległość miecza?
Ni wieków niezliczonych olbrzymie ciężary,
Ni kajdan grubo kutych ogniwa brzęczące
Przytłumić niezdołały popędu do sławy.
Wstępują dawnych Greków zmartwychwstałe cienie,
W mężne walecznych wnuków odrodzone serca.
Wolność zapala dzieci niegdyś Ojców wolnych!
Na polu świetnych dziejów, pod zwycięzkim mieczem,
Utraconej wolności pamiątka szanowna,
Z przyszłej niepodległości kwitnącą nadzieją,
Łączy się na ołtarzu zemszczonćj Hellady.
Tak z obecnym ubiegłe skojarzone wieki
Sercom naszym poważne zwiastują wesele.
Szczękła struna wolności, zaryczała trąba,
Harmonijne ja k strzała wyleciały tony,
Z napiętej na śpiew buntu bohatyrskiej liry.
W arknął już w sercu Greków mściwy łuk rozpaczy:
Lwim rykiem wstrząsł ich piersi gromem buchające.
Czarnej chmurze wydarte pożercze pioruny,
Hartownego żeleźca zamieszkały pola.
Śmierć do ostrza przykuwszy, z gęstej błyskawicy
Biją z groźnym łoskotem po karkach Osmanów.
Burza stała się niemą, — gniew niebios bez ognia,
Drży ziemia — świat się zajął — Odysseusz z wami,
A Homer sławy głosem wywołany z grobu,
Śpiącej wieków trzydzieści, zbudził liry brzmienie.
Maurycy Mann "Podróż na Wschód" T3 (1855)
"Czas" Dodatek Miesięczny R1, T3, z8 (sierpień 1856)
Першоджерелом для обох видань є рукописний томик, складений власноруч Вацлавом Еміром Жевуським з примітками та коментарями. Рукопис складається з трох частин і окрім виданих віршів включає:
Арабські мелодії: "do Mlichi"
Грецькі мелодії: "Dziewica Leśbu", "Niewolnik Olimpu", "Śpiew Greków"
Вірші різні: "Przeszłość stracona poemat", "Treny" та ін.