Уривок з "Мемуарів" Розалії Жевуської про подорож до Константинополя, опублікований анонімно з редагуванням і перекладом польською мовою у "Magazyn Powszechny" 1838 року.
Redakcja "Magazynu Powszechnego", oświadcza rzetelną wdzięczność znakomitej Damie, która udzielić jej raczyła dziennik swojej podróży do Turcyi w roku 1836 odbytej. Dziennik ten pisany w języku francuzkim przesłany był sławnemu orientaliści Hammerowi dla sprostowania omyłek w pisowni nazwisk tureckich; ale zaledwie kilka się znalazło.
Wyjechaliśmy z Odessy dnia 18 czerwca 1836 roku na statku parowym Cesarz Mikołaj; inny parowy statek Piotr Wielki w tymże czasie odpływał do Krymu. Przez godzinę odbywaliśmy drogę pospołu. Hrabia W z towarzystwem swem znajdując się na pokładzie drugiego statku, rozkazał pokilkakroć dać ognia z dział, co podróży naszej uroczystość nie jakąś nadało, rozstaliśmy się śród głośnych znaków przyjaźni, powiewania chustkami, pozdrowień, i pożegnali, raczej zgadywanych niżeli słyszanych. Nieodbywałam jeszcze podobnej żeglugi: te kłęby dymu zastępujące czynność ludzką, zdawały mi się tak porządnie działać jak żołnierze. Nie właściwie byłoby oznaczać małą wartość rzeczy powtarzając jak bywało przed laty: "jest to tylko dym i nic więcej". Nasz wiek jest właśnie wiekiem dymu i sadzy; już nawet nie mówią o ogniu! Ileż dośledzic można stosunków w tern zapomnieniu, ile dowcipnych porównań... ale niezdolną zajmować się niemi, słabość podróży morskiej zniewoliła do udania się na spoczynek, i zostawiła mi samo tylko uczucie własnych cierpień... Wkrótce zrozumiałam że skutkiem silnego cierpienia można się nie lękać na morzu ani rozbicia, ani śmierci... Napróżno mi mówiono, iż dostrzedz się daje białyr punkcik, którym było miasto Akkermann; napróżno kapitan chciał ożywić moję odwagę mówiąc: "proszę wziąć tę lunetę, oto okręt angielski, oto okręt rossyjski!" niestety! jego umiejętność żeglarska była mi obojętną... Nareszcie po 36 godzinach, usłyszałam imię Cyaneae; to imię tak w starożytności głośne, i przywodzące na myśl powieści z niem łączące się, zniewoliło mię do podniesienia głowy, ale musiałam złożyć ją znowu na poduszkę, nie widziałam Cyanów, ani ich wulkanicznej ziemi. Nie widziałam zgoła szczątków ołtarza u którego żeglarze błagali Apollina o opiekę w przebyciu niegościnnego morza; nie widziałam przylądka Fanaraki, i miejsca pałacu Fineasza; na ostatek nie mogłam oglądać tego brzegu, gdzie tyle sławnych imionprzypomina Greków... Szybkośmy płynęli... Wspomniano o zamkach genueńskich... Odetchnęłam, wpłynęliśmy na Bosfor.
Statek nasz zatrzymał się naprzeciw pałacu poselstwa Rosyjskiego; łódź szybko odbiła od brzegu, i sam minister przybył na spotkanie pani z Potockich Naryszkinowej, o której przyjeździe był uświadomiony. Miałam udział w przyjęciu naszej towarzyszki podróży, nieodstąpiłam jej z moją córką, i jadłyśmy śniadanie u ministra. Internuncyusz austriacki, oddawna mi znajomy, przyszedł zaprowadzić mnie do mieszkania, które na moję prośbę był najął. Sam i jego żona okazali nam bardzo wiele grzeczności i przyjaźni, a ich gościnność była przepowiednią miłego pobytu w Konstantynopolu. Świeżo ukończony dom księdza Cuzianti, którego nikt jeszcze nie zajmował, był naszém pomieszkaniem; okna w pierwszém piętrze, tak liczne i bliskie siebie, iż jedno prawie ogromne okno tworzyły w głównym pokoju i przedstawiały w całej okazałości widok Bosforu. Meble bardzo proste; maty słomiane pokrywały podłogę, szerokie dywany rozciągały się u okien... Takie jest przybranie wszystkich prawie domów na Wschodzie; nam wielce podobało się nasze.
Na drugi dzień po naszém przybyciu, des zez ulewny zdawał się na przeszkodzie stawać ułożonej od dni kilku przez towarzystwo w Bujukdere przejażdżce. Mniemałam iz musi ona spełznąć na niczém; ale niebo Konstantynopola nigdy nie jest dlugo zachmurzoném, a posucha do plag niszczących ten kraj należy. Wyjechaliśmy w liczném towarzystwie na austriackim statku parowym Ferdynand. Państwo S. sprawowali urząd gospodarzy; przebyliśmy Bosfor, pominęliśmy Konstantynopol, a przy wejściu na morze Marmara, wysiedliśmy na wyspę Książęcą, która imię swe nadaje całej gromadce wysepek. Drzewa prześliczne czynią tu cień najświeższy i najpowabniejszy wioska na tej wyspie po większej części przez Greków jest zamieszkana. Wielką okazali ciekawość na nasz widok. Druga część wyspy nie tak dobrze uprawna, również jest romantyczną. Wonna ścieżka prowadzi z klasztoru ś. Jerzego do klasztoru Chrystusa, i kończy się piękną cyprysową aleją, przy klasztorze ś. Mikołaja. Wyspa Książąt przed wielą wieków była miejscem wygnania dla najznakomitszych osób, miedzy innémi dla cesarzowej Ireny, spółczesnej Karola Wielkiego; ale nie masz śladów ani klasztoru w którym ona mieszkała, ani jej grobu. Wyspa ta jest dzisiaj celem przechadzki, i niektórzy mieszkańcy Pera przepędzają tu letnią porę roku. Wyspa Chalki niemniej malownicza jak wyspa Książęca słynęła terpentynowém drzewem i kopalniami; nazwisko jej, równie jak innych wysp skladających ten mały archipelag, było w starożytności Demonesa. W nocy już powróciliśmy do Bujukdere. Niepodobna było rozeznać przedmiotów, ale wszystkie minarety oświecone jako w rocznicę urodzin proroka, przedstawiały zachwycający widok; światła jaśniejące w powietrzu, w znacznej wysokości, gdy nie można było dojrzeć na czém się opierają, wydawały się dziełem czarnoksięskiej sztuki. Wrażenia moje w dniu tym tak były liczne i tak pomieszane, že nie mogłam nawet zdać sobie z nich sprawy,
Posłowie i ministrowie zagraniczni mają prawo żądać, każdy raz jeden, wolności zwiedzenia meczetów. Szczęściem P. Butenieff nie korzystał był jeszcze z tego przywileju. Ponieważ jego teścia Pani Chreptowiczowa i szwagierka (z domu hrabianka Nesselrode), znajdowały się wówczas w Konstantynopolu, pragnąc im sprawić przyjemność, zażądał i otrzymał pozwolenie zwiedzenia pięciu meczetów i starego seraju. Towarzyszyłam tym damom i wmieszałam się w orszak liczny, który szedł za ministrem.
W meczecie, a niegdyś kościele ś. Zofii czyli przenajświętszej Mądrości widzieć się jeszcze dają rysy obrazów Świętych; zastąpiły je napisy tureckie, a każda z liter składających zdanie wyjęte z Koranu i umiesz. czonych w kopule ma dziesięć łokci wysokości. Oświecają je podczas nocy Ramazanu. Kształt dawnego kościoła i chóru jest ośmiokątny. Ponieważ wielki ołtarz był umieszczony na wschód, nie mógł przeto służyć na Mihrab, to jest ołtarz, na którym Koran składają; Mihrab powinien bydź obrócony ku Mekce, zatém umieszczają go w Konstantynopolu zwykle od południowo-wschodniej strony. Toż samo postrzegamy we wszystkich meczetach, które były niegdyś kościołami chrześcijańskimi, tak iż lud modląc się staje w linii przekątnéj. U słupa z tejże strony przytwierdzony jest Minber, to jest katedra, gdzie każdego piątku odmawiają modlitwę za sułtana. Dwie chorągwie powiewają tu aby przypominały Turkom triumfy nad Judaizmem i wiarą Chrześcijańską. Gmach ten ogromny; maty egipskie zaściéłają posadzkę, na żelaznych prętach od słupa do słupa przeciągniętych, zawieszone są dla ozdoby lampy kryształowe, jaja strusie, bukiety kwiatów sztucznych i inne przedmioty oko bawiące. Gallerya górna ozdobiona jest mozaiką ułożoną z kawałków szkła obejmujących folge kolorową; wielka ich liczba poodrywała się, i bardzo mało już zdoła zaspokoić ciekawość podróżnych. Na szczycie minaretu s. Zofii, jaśnieje księżyc, którego pozłota kosztowała 50 tysięcy czerwonych złotych. Zamilczam podania zabobonne Turków, o rozmaitych częściach wnętrza tego gmachu, mało bowiem są zajmujące.
Meczet Solimana Wielkiego sięga 1555; jest to jedna z najpiękniejszych budowli maurytańskich, bez żadnego przymieszania innych jakichkolwiek bądź rodzajów architektury. Zdobią go cztéry okazałe kolumny z granitu, które niegdyś służyły za podstawę posągom cesarzów greckich; mauzolea Solimana i Roxolany umieszczone są z tyłu meczetu; pod bogatemi kopułami spoczywają ciała w trumnach drewnianych, na których leżą kawałki złotogłowu, szalów i ułamki z Kaaba; turban w kosztowne kamienie ozdobny odznacza trumnę Solimana. Przy tych grobach zawsze ma miejsce katedra na której czyta się Koran dla umarłych, przez co im ulga się przynosi. Tak bowiem oni wierzą.
Cala historya Turecką czytamy na tych grobowcach, gdzie spoczywa tyle ofiar dumy. W meczecie ś. Zofii widzimy obok grobu Murada III (1591), groby siedmnastu jego synów, których najstarszy brat Mohammed III w jednym dniu skazał na śmierć. Sam w dziewięć lat później złożony tu został. Trumay Achmeta I i pięciu jego synów tak okropne wyobrażają dzieje, iż powinny by były odstręczyć Rasyna od szukania tu przedmiotu do tragedii Bajazet.
Jeden tylko meczet Achmeta posiada sześć minaretów (S. Zofia ma tylko cztery). Zawiera w sobie mnóstwo kosztowności, i jest to gmach najpiękniejszy i najokazalszy w Konstantynopolu, tak ze swej powierzchowności, jak z położenia. Przedziela go od placu At-mejdan mur o 72 oknach, a poprzedza marmurem wysłane podwórze, pośród którego wznosi się wspaniała fontanna, do obmywan religijnych służąca. Otacza ją kolumnada marmurowa. Do tego meczetu sultan w licznym orszaku przychodzi podczas świąt Bajramu. Meczet Yenidjami, albo Walidy, ma ściany wyłożone porcelaną błękitną fabryki perskiej. Meczet sułtana Osmana Nur Osman, architektury nowożytnej, pozbawiony jest kolumni krużganków; sarkofag z porfiru znajdujący się na pierwszém podwórzu, ma bydź grobowcem Konstantyna.
Nawiedziny tych pięciu meczetów tyle były nużącemi, i żeśmy się niesmucili z nieoglądania innych. Zapewniano nas przytém, że wszystkie podobne są do siebie, że je zawsze poprzedza dziedziniec zacieniony drzewami i ozdobiony fontanną; że dokoła każdego minaretu rozciąga się ganek, z którego pięćkroć na dzień muezzyn oznajmuje godzinę i woła na modlitwę. Wzywanie to przenika do duszy, i Kporównywala owe głosy, z tylu minaretów rozlegające się, do melodyjnej sieci, rozpostrzeniającej się nad miastem. Konstantynopol liczy aż 346 meczetów; połączone są z nimi zakłady użyteczne, jako to imarety, albo domy zajezdne, szpitale i t. d. Sultani, ich fundatorowie, obierając je na swe groby, szczodrze one uposażali; dochodami rozrządzają Ulemowie. Po zwiedzeniu wspomnionych meczetów, zdjęłyśmy wreszcie żółte safianowe pantofle, które musiałyśmy wkładać wchodząc do każdego meczetu, ażeby go nie znieważyć. P. Butenieff rozkazał przygotować wykwintne śniadanie pod namiotem u fontanny. Czas niejakiś trzeba było poświęcić na ochłonięcie z tylu wrażeń jakich doznaliśmy. Niestety! były one zbyt nagłe i zbyt liczne. Pewny rodzaj przygotowania jest niezbędny dla przyjęcia wrażeń; ciekawość jedna wcale złym jest bodźcem do czynności, i częstokroć zawód zupełny prowadzi za sobą. Ażeby się przypatrzyć jak należy pomnikom historycznym, trzeba się oprzeć na przeszłości, śledzić pamiątek, to co oglądamy łączyć z tém co wiemy; a rzecz ta wymaga nieco czasu dla poradzenia się z książkami, i nienaglenia swoich myśli. Ileż nasuwał myśli ów stary seraj, teatr tylu krwawych wypadków!
Wyznaję, że nie były one pamięci méj obecnémi; ale imiona sułtanów zacząwszy od Mahometa II, służyły mi za skazówkę tego co się w około nich działo. Myśl moją zaprzątało także politowanie nad śmiertelném znudzeniem, jakie w tych gmachach panować musiało, i jakiego ślady z powodu powtarzania się ciągłego, powinny były dotąd się tu zachować. Seraj, jest to miasto w środku miasta. Znajdujemy tu mnóstwo pałaców, kuchni, które dostarczają żywności dla dziesięciu przeszło tysięcy osób, kioski, fontanny, sadzawki, grunta nieuprawne i strome wzgórza, ludność złożoną z niewolników kupionych na bazarze, ogrody zaniedbane, ozdobione cyprysami, o które nie troszczy się ręka ludzka. Z wyższego rozkazu przygotowane były przysmaczki dla naszego towarzystwa, w kiosku, który we wszystkich innych, jak mi powiadano, znajdował podobieństwo. Prowadziły tu wschody zewnętrzne, maty i sofa pod oknami w około, stanowiły całe przybranie; podawano nam sorbet w czarach 2 pięknego kryształu, które są przedmiotem znakomitego dla Czech handlu; mężczyznom przyniesiono kawę i fajki na długich cybuchach. Blisko trzech godzin strawiliśmy na oglądaniu tego gmachu; zatrzymywano się co chwila, i nie pierwszy to raz doznałam wielkich niedogodności wynikających z licznego towarzystwa.
K. widziała harem Seraskiera; nie uderzyły jej ani jego przepych, ani piękność kobiet. Pozwolenie oglądania go było uwažane, jako dowód wysokiego szacunku dla posła Rosyjskiego; ale nie obeszło się to bez wielkich kosztów. W tym kraju każdemu dawać trzeba podarunki, zacząwszy od Sułtana, až do ostatniego niewolnika przy haremie. P. Butenieff posłał przeszło 1000 piastrów żonom Seraskiera, a 500 ich murzynom. Naukowe te nawiedziny meczetów i seraju kosztowały mu więcej ośmiu tysięcy piastrów.
Nie będę opisywała Konstantynopola i jego ulic wązkich, źle wybrukowanych, równie nużących przy wstępowaniu na nie, jak też przy zejściu na dół. Wiadomo że jedne tylko meczety dobrze są budowane, domy zaś prywatne budowane z drzewa, pozbawione nietylko przedmiotów zbytkowych, ale rzeczy jakie my do najistotniejszych potrzeb liczymy, nie są czém inném tylko stanowiskiem koczującego narodu; częste pożary przyczyniły się zapewne do pomnożenia tego wstrętu ku wszelkiemu wewnątrz przyozdobieniu. Wstępowałam na wieżę Seraskiera zbudowaną po zniesieniu Janczarów, wyższa jest nierównie niżeli wieża w Galata; ztąd przedstawia się widok miasta w całej jego rozległości, tudzież mnóstwo miasteczek, wsi, meczetów; minarety i cyprysy rozproszone pomiędzy budowlami przerywają monotonią płaskich dachów, i jakby słupy wznoszą się w powietrzu; morze rozciąga się ze wszech stron, a góra Olymp, obłokami zamglona, tworzy najodleglejszy punkt tego obrazu.
Zatrzymywać się nie będę nad opisem starożytnych pomników Konstantynopola, które oglądałam, niezapuszczając się w badania; wspomnienia moje odnosiły się do historyi, stawiłam w myśli na spalonéj kolumnie posagi Apollinai Konstantyna, znajdowałam palladium tu zakopane, unosiłam się nad obeliskiem i słupem o trzech niegdyś głowach wężowych; a na placu Atmejdan rozmyślałam nad stronnictwami Zielonych i Błękitnych. Mój cicerone, Ormianin urodzony w Konstantynopolu, nie miał żadnego wyobrażenia o dziejach państwa Byzantyńskiego, ani o stronnictwach jakie w nim niegdyś z sobą walczyły; w tém właśnie miejscu mówił mi jedynie o zniesieniu janczarów. To wojsko niekarne bynajmniej mnie nie zajmowało... Zwiedzając miasto spotkałam Turka przechadzającego się w szerokich żółtych pantoflach, do których przypięte były ostrogi, i mówiłam sobie, że byłyby one najstosowniejszą winietą do rozdziału o cywilizacyi Tureckiej.
Ciekawa bardzo byłam oglądać bazary; są to ogromne gmachy, ołowiem kryte, w których szerokie gallerye z obu stron przedstawiają wszystkie przedmioty handlu. Towary jednego rodzaju znajdują się w jedném miejscu, tak iż nie trzeba ich szukać tu i ówdzie, wszystkie sklepy przyozdobione bez żadnego smaku. Kosztowne kamienie rzadko są w oprawie, zaokrąglony ich kształt nadaje im niemało blasku, ale zamknięte w pudełkach nieuderzają oka i żadna wystawa wykwintna, a przynajmniej błyszcząca nie wabi przechodzących do kupna. Wonności z Egiptu i Arabii zdala zapowiadają sklepy korzenne, i potwierdzają przysłowie tureckie: "że piżmo samo się zdradza podobnie jak miłość". Nie lubię olejku różannego; wymieniono mi z uszanowaniem imię jego wynalazcy Olreddina, pogrzebanego w Diu. Polecano jako najlepszą, wodę różanną z Adryanopola, w ołowianych flaszeczkach. Z niewypowie. dzianą roskoszą zatrzymałam się przed magazynem konfitur i cukrów, który największą tych rzeczy nastręczał obfitość. Kupiec uprzedzający i grzeczny dawał nam do kosztowania cukry i ciasta błyszczące, smaku i koloru róży, inne znowu składały wonną masse cytryn i pomarańczy; była tu także galareta zwana Palude, bardzo od Turków poszukiwana, nareszcie mnóstwo słodyczy, których barwa i smak zarówno ponętnemi były; ale te wszystkie przysmaczki niknęły przed sławnym Rahat holkum, co znaczy: "odpoczynek podniebienia"; jest to ciastko koloru oliwnego z miazgi owoców i mąki złożone, woniejące ambra, rozpływa się w ustach dając smak najrozkoszniejszy. Może to była ambrozja starożytnych? W tychże sklepach przedają wszystkie gatunki sorbetu, to jest wody cukrem i sokiem rozmaitych owoców zaprawnej, niekiedy dodają trochę piżma.
Roznosiciele przedają napój ten po ulicach. Lody mało są używane, a śnieg z góry Olympu w skład ich wchodzący, nie może bydź wprowadzany tylko za rozkazem samego Sułtana, który sobie monopolium nań zachował. Rozpytywałam się o targu niewolników, ale od czasu ostatniej bytności Książęcia Miłosza, nie wolno ich oglądać; spotkałam na bazarze młodą dziewczynę, którą tam przedawano więcej dającemu; płacono 1600 piastrów; twarz jej niewyrażała żadnego wzruszenia.
Odwiedziłam także Thamis-Khane, miejsce gdzie kawę palą i mielą; zapach tak jest mocny iz upaja, i sądzę że się przyczynia do wesołości tych co tu pracują; byli to Ormianie, a regularne ich rysy służyćby mogły za model dla malarzów. Ormianie składają ludność blisko stu tysięcy dusz. Jedynie do pieniędzy przywiązani, i zbieraniem ich zajęci, mają kantory w každém mieście i do wszelkich stowarzyszeń przemysłowych należą; zwykle załatwiając sprawy pieniężne Turków, są im potrzebni, ale pozostają zawsze obcemi dla nich, lubo zwyczaje zbliżają ich z sobą na pozór. Mają oni patryarche; nieszczęściem nauka Eutychesa zakłóciła ich kościół, i odszczepieństwo pomiędzy nich wprowadzila.
Ale wróćmy się do bazarów. Stary i nowy leżą w niewielkiej od siebie odległości; niemałego atoli trzeba czasu i sił na ich przebycie, bo naprzód bardzo są obszerne, a potém że się tu spotyka mnóstwo ludzi i ztąd doznaje się nieznośnego ścisku. Wchodziłam takže do karawanseraju; są to wielkie kwadratowe domy, na gospodę czyli jak n nas hotele dla podróżnych przeznaczone. Tegoż jeszcze dnia po południu, nawiedzaliśmy Wody Słodkie Europejskie; tak się nazywa miejsce, gdzie się Cydaris i Berbyzes łącząc z sobą przy narożniku portu Konstantynopolskiego, kształt mu nadają. W tém miejscu leży pałac prawie opuszczony, w którym starano się niegdyś naśladować przepych zamku i fontann w Marly. Sultan Mahmud nieodwiedza go, bo tu utracił jednę z ulubionych. Za powrotem z Wód Słodkich zatrzymaliśmy się na przedmieściu Ejuba.
Nigdy niewolno oglądać wnętrza tamecznego meczetu, z powodu przypisywanej miejscu temu świętości. Ejub zginął podczas pierwszego obleženia Konstantynopola przez Arabów w roku 668. Grób jego wynaleziono po zdobyciu Konstantynopola w roku 1453; a zdarzenie to obrócono na korzyść wiary muzułmańskiej. Sultani wstępując na tron, w meczecie Ejuba przypasują do boku miecz Mahometa, co u nich zastępuje koronacją. Wprowadzenie tu chrześcijan uważaném byłoby za sprofanowanie; a Turcy wzrokiem i oznakami niechęci skłoniły nas do odwrotu; zdaleka tylko widzieliśmy dwa dęby oceniające grób Ejuba. Mało oswojona z imionami i dziełami osób sławnych w historyi i literaturze tureckiej, nie będę wymieniała tych którym poświęcone są grobowce za obrębem meczetu. Są to wytworne pomniki ze ślepiacego białością marmuru, ocienione krzakami róż zadziwiającej wysokości, bogato przyozdobione, z długiémi napisami; misternie wy- robione z drzewa pozłacanego altany, na ksztalt klatek pokrywają te pomniki. Mnóstwo tych błyszczących klatek, z których wysuwają się róże w rozmaitym kierunku, przedstawia widok zachwycający, ale zgoła nie obudza uczuć melancholijnych. Starano się jedynie o rozkosz zmysłów, o usunięcie żalu, o zwrócenie duszy ku uciechom osobistym. Materializm Turków ma także źrzódło w wierze mahometańskiej; namiętności swe znajdują przeniesionemi do raju, nie kończą się one nawet w grobie. Wątpię ażeby Turek mógł kiedykolwiek zrozumieć poezją smutku chrześcijańskiego.
Ponieważ z okoliczności Ejuba, była mowa o fanatyzmie tureckim, powiem tu o Derwiszach Mewlewi, na których obrzędach byliśmy obecni. Trzydzieści przeszło gatunków Derwiszów znajduje się, ale Mewlewi najwięcej są poważani. Zażywają oni niemało opium, co zapewne wielki wywiera wpływ na ich wyobraźnią. Ćwiczenia ich publiczne odbywają się co wtorek i piątek w modlitewnicy. Kilku na wyższej galleryi śpiewa pieśń, której towarzyszy flet i bębenek z brzękadłami. Na dany znak przez szeika, muzyka milknie. Wtedy derwisze, co w najsmutniejszéj postawie siedzieli na podkurczonych nogach, powstaja, i oddawszy ukłon szeikowi, zaczynają się kręcić z szybkością nadzwyczajną; wełniana ich suknia rozdyma się na kształt żagli, i pomimo brudnego koloru, przez szybkość ruchu wydaje się oślepiającej białości. Za nowym znakiem szeika, derwisze zatrzymują się na modlitwę, i po cztery kroć osobliwsze swe obrzędy ponawiają. Mają z początku ręce na krzyż złożone na piersiach, a w końcu rozszerzają je na podobieństwo krzyża, głowę trzymając pochylona; a wówczas gdy się kręcą, co trwa do 5 lub 6 minut, muzyka kieruje ich poruszeniami. Wyrazić nie mogę przerażenia jakie ten widok sprawuje. Pisząc to, drżę jeszcze na wspomnienie tej muzyki niesfornéj, draźniącej nerwy; tych twarzy, których wyraz żałobny raczej przeraża aniżeli do litości pubudza.
Rozmaite przypisowano znaczenie mistyczne tańcowi temu, powiadano: iż opisując koło w celu szukania Boga, znajdujemy go wszędzie; że trwałość zmian położenia wskazuje oderwanie się od dóbr ziemskich; chciano wreszcie tu znaleść naśladowanie obrotu gwiazd. W obrębie klasztoru derwiszów, widzimy jeszcze grób hrabiego Bonnevala, który awanturnicze życie spędzone w obozach, zakończył w Konstantynopolu, wyprzysiągłszy się wiary chrześcijańskiej. Darował on swój portret Stanisławowi Rzewuskiemu, gdy ten z okoliczności traktatu Karłowickiego odbywał podróż do Turcyi; dotąd zachowuje się ów portret na zamku w Podhorcach. Klasztor wspomnionych derwiszów leży w Pera; na tém przedmieściu przez dni kilka zatrzymałyśmy się dla dogodniejszego przypatrzenia się Konstantynopolowi i kilku miejscom sławniejszym.
Pera i Galata nastręczają niemało zajmujących wspomnień historycznych. Michał Paleolog nadał był Galate Genueńczykom, ażeby tylko nieznajdowali się w samej stolicy; widać jeszcze ich nazwiska i napisy po nich pozostałe na szczątkach murów i na starej wieży. Galata od północnej strony stanowiła wnijście do portu, a lańcuch zamykający go, co się rozciągał na drugim brzegu až do seraju, był użyty do oporu flocie Mahometa II. Blisko wału Galaty, u wschodów śmierci (gdzie Turcy wkładają ciała umarłych na statki, celem przewiezienia na cmentarz w Skutari) okazuje się w całej swéj piękności wodociąg Walensa; panuje on nad dwiema dolinami, które pokrywają ogrody i wszelkiego rodzaju budowle, i przedstawia przepyszny widok. Ulice w Pera, podobnie jak w samej stolicy są wązkie, źle brukowane i kręte; spotykamy tu, jak i w Konstantynopolu, mnóstwo psów niemających pana, leżą one pośrodku ulicy i utrudzają przejście; są brzydkiej i złośliwej rasy: dotąd zapomnieć nie mogę barbarzyńskiego ich obejścia się z biedną moją suczką!
Na końcu Pera rozciąga się cyrkuł ambassadorów; większa część pałaców zniszczonych w czasie požaru przedstawia same szczątki słupów, i ogrody spustoszone: ta okoliczność zniewala posłów francuskiego i angielskiego do przepędzania zimy w letniém swojem mieszkaniu w Tarapia. Poseł rosyjski najął dom pani Franchini, żony urzędnika niegdyś rosyjskiego. Poselstwo zaś austriackie odziedziczyło, tak w Pera jak w Rzymie, pałace. rzeczypospolitej weneckiej. W pośrodku zwalisk pokrywających ogród poselstwa francuskiego, w tém właśnie miejscu gdzie była kaplica, znajduje się dotąd grobowiec hrabiego Désalleurs, jak napis głosi, wzniesiony mu przez jego małżonkę z domu księżniczkę Lubomirską. Pałac hollenderskiego posła leżał w najpiękniejszej stronie; dotąd jeszcze zwiedzają to miejsce ażeby na raz mieć przed sobą widok portu, seraju i Propontydy.
Większa część awanturników europejskich, napływających na Wschód, unika Pery, a obiera pomieszkanie w Galata, celem usunię. cia się zpod czujnego oka posłów. Policyi żadnej tam nie masz, o pasporta pytają tylko przybywających morzem. Domy w Pera mają balkony ze szkłem, zwane Szaniszyn; tu dzień przepędzają kobiety na przypatrywaniu się co się dzieje na ulicach, bo powiadają że są bardzo ciekawe; lecz ta maleńka przywara i inne podobnego rodzaju, które im zarzucają może niesprawiedliwie, nie zmniejszają bynajmniej wybornych ich przymiotów. Wszystkie prawie pochodzą z rodu greckiego lub genueńskiego; familije oddawna zamieszkałe w Pera dla widoków handlowych, pokrewniły się z sobą; posiadają one mniejsze urzędy dyplomatyczne, które stały się prawie dziedzicznemi; wielką do nich wagę przywiązują w Pera. Urzędnicy tak nazwani Attachés, missyi wiedeńskiej, często tu się żenią; oni jedni z członków ciała dyplomatycznego austriackiego, mogą wchodzić w związki małżeńskie, nie tracąc posady; chciano im tym sposobem uprzyjemnić oddalony pobyt na Wschodzie.
Konstantynopol nie posiada miejsc do przechadzki publicznej, Turcy bowiem przechadzać się nie lubią. Chrześcijanie w Pera, wybrali cmentarze greckie i ormiańskie na miejsce swych zgromadzeń, niedopuszczając bynajmniej smutnych myśli. Nawiedziłam raz jeden fontannę Balukli, sławną pobožném podaniem greckiem. Szczodrość Sułtana przyczyniła się do naprawy klasztoru tam leżącego. Po oglądaniu sadzawki, w której hodowane są rybki cudowne, pokazano mi grób Komidasa Ormianina; zginął on w roku 1706 z rozkazu wezyra i zostawił po sobie sławę świętego. Cmentarz, na którym zwłoki jego spoczywają, jest dosyć obszerny, zasadzony drzewem morwowéin; mnóstwo szérokich kamieni płasko leżących, wskazuje imiona tych co pogrzebani pod nimi. Wiele niewiast, i dzieci greckich i ormiańskich przechadzało się między témi grobami, zatrzymywało się i składało na nich swój posiłek. Poszliśmy za ich przykładem, a wnet z ciekawością nas otoczono. Cyganki zaczęły swoje płoche wróżby, małpa za pieniądze pokazywa- na skakała około nas, roznosiciele nastręczali wszelkiego rodzaju napoje; inni natrętniejsi chcieli koniecznie zmusić nas do kupna cukrów: a tymczasem przyniesiono trumnę dziécięcia i postawiono na grobie, który niedawno służył za stół biesiadniczy; poszli szukać księdza. Tłum obecnych nie brał żadnego udziału w tym obrzędzie, i nieprzestawał oddawać się spokojnym uciechom popijania kawy i palenia tytuniu. Niewiem czemu, cmentarze wschodnie zgoła nie czyniły na mnie smutnego wrażenia; zawsze mi się zdawało że jestem w ogrodzie więcej lub mniej okazałym... I zamienią się one bezwątpienia w ogrody, a odwieczne cyprysy, pod któremi spoczywają towarzysze Mahometa, będą może zdobiły laday dom letni jakiego obcego magnata.
Wspaniale cmentarze tureckie są to gaje cyprysów, których gałęzie regularne łącząc się w pęki wybiegają ku niebu. Cyprys jest dla mieszkańców Wschodu godłem swobody, panowania nad sobą samym, i wyrzeczenia się rzeczy ziemskich. Szlachetne i wzniosłe kształty zasadzonego nad grobowcem, zdają się zaprawdę wyrażać myśl świętą i ostateczną. W pośrodku tych drzew, płaskie lub owalne kamienie prostopadle leżące, tak są nagromadzone, iż nieraz przejście trudném czynią. Niekiedy pokrywają one same głowy ucięte; połączone dawniej w jednym obrębie, oznaczają miejsce spoczynku caléj rodziny, którą zaraza morowa zabrała. Turban co niegdyś je zdobił w rzeźbie, potępiony został później przez Sułtana. Widziałam to starodawne znamię prawowiernych muzułmanów, pokruszone w kawałki, zmieszane z innémi szczątkami. Na każdym prawie grobowym kamieniu znajduje się napis; niektóre jak mi mówiono, wyrażają śmierć gwałtowną, ale bez przydatku żadnych uwag; fatalizm rzeczywiście nie może uznawać żadnej kary za hańbiącą. Groby z tyłu zbrojowni poczytywane są za najdawniejsze w Konstantynopolu; bo tradycya świadczy, że tu spoczywają muzułmanie, którzy poginęli w czasie pierwszych oblężeń téj stolicy przez Arabów. Cmentarze w Skutari rozleglejsze i okazalsze są niżeli w Pera; Turcy chętniej je obierają za miejsce ostatecznego spoczynku, bo starodawne podanie napełnia ich obawą utraty z czasem posiadłości europejskich. Konstantynopol tylekroć ludność swą przenosił do Skutari, že cmentarze mają przerażającą rozległość; ścieszki grobami opasane wiją się w rozmaitym kierunku śród lasu ogromnych cyprysów, które wznoszą się jako posępne piramidy, a ciemna ich zieloność większego jeszcze blasku przydaje białości pomników. Środkiem tych cmentarzy idzie wielka droga Azyatycka, a turkot karawanów mięsza niekiedy pokój tego siedliska śmierci i milczenia. Jakkolwiek ono może bydź smutném i wzniosłém, nie wynosimy jednak ztąd żadnej myśli pocieszającej i zbawiennéj; a nieobecność Krzyża mocno się tu czuć daje. Oprócz cmentarzów spotykamy groby tureckie po drogach, na pobrzežu, w mieście, obok pałaców, w ogrodach; niemasz bowiem miejsca na którémby muzułmanin grześć się nie mógł, a wystrzelony wierzchołek cyprysów zdała je wskazuje.
Na szczytach Kaskoi, na wzgórzach przerażających swą nagością, rozsypane są głazy rozmaitéj wielkości; jedne niezgrabnie wykute, inne zaś są to zaokrąglone kawałki kamieni, gdyby mniejszej objętości, można by je wziąć za skałki do strzelby. Tu spoczywa ludność cała, "a mocen jest Bóg z tych kamieni wzbudzić syny Abrahamowe" (Ewang. według ś. Lukasza III, 8). Oni tu zaiste oczekują dnia sądu ostatecznego... ci żydzi, tak pogardzeni w Konstantynopolu, że wprzód nimby się który z nich poturczył, wymagają ażeby został chrześcijaninem! Zachowali oni jednak swe nałogi merkantylne i tę natrętność nużącą, która oprzeć się umié najgorszemu nawet obchodzeniu się. Liczą ich do sześciudziesiąt tysięcy w Konstantynopolu. Powiadają że grabarze tureccy, Kaina wzięli za swego patrona, jako pierwszego grabarza. Bardzo ciekawe badania o tym przedmiocie znajdują się przy końcu nieoszacowanego dzieła Hammera.
Jeszczem nic nie mówiła o Bosforze i jego pięknościach; wcale nie przez obojętność na nie, lecz przez niepodobieństwo odmalowania tego com widziała. Wiele i bardzo wiele razy wychodziłam z myślą przypatrywania się w zamiarze opisu: już przedsiębrałam całą uwagę zwrócić na sam brzeg azjatycki, lub na sam brzeg europejski; inną razą odmienne układałam cele; ale niepodobna było wierną im pozostać; w uniesieniu podziwu mieszały się zaraz wszystkie przedmioty, nie umiałam już czynić wyboru, nie umiałam zatrzymać się na jednym, szczególnym widoku; płynęłam nie mając siły do rozbioru doznanych wrażeń. Nad kaikiem naszym ulatywały kuliki, a mnóstwo delfinów podnosząc fale, przypominało starożytne o nich podania. Dziś jeszcze pokazują w Fundukluli pomnik wzniesiony przez Chalkisa z Byzancyum, delfinowi, który przysłuchiwał się jego pieśniom. Pobrzeża te w pamiątki bogate, przedstawiają zachwycające obrazy. Idą po sobie nieprzerwaną koleją pałace, tyle ku Bosforowi posunięte, že zdają się z lona wód wynurzać; domy z wystawą dachów porzniętą w festony, kioski w pośród ogrodów terrasami ozdobne, gmachy, których dach spłaszczony urozmaicają kształtne kolumny zakrywające kominy; nareszcie cyprysy, minarety, pasmo wsiów, małych przystani i gromady drzew. Przez otwarte okna pawillonów widzieliśmy Turków rozciągnionych na dywanach i palących wonny tytuú. Żadna kobieta nie pokazywała się, ale niekiedy postrzegaliśmy przez kraty okien haremów lekkie cienie, które zdawały się prześlizgać i ginąć w ciemnościach.
Od strony Azyi Sultani najwięcej pozakladali ogrodów i pałaców; trudno byłoby odmalować piękność Beglierbeju i kiosku Kandilly, zkąd zarazem mamy widok dwóch mórz i dwóch lądów. W miejscu gdzie się wznoszą zamki: europejski i azjatycki, brzegi najwięcej się zbliżają; tędy właśnie Daryusz z wojskiem przybył Bosfor. Dwadzieścia ośm miasteczek opasuje ten podwójny amfiteatr; klassyczne ich imiona zastąpiły tureckie przezwiska, tak dalece, iż mieszkańcy i podróżni odmiennej używają mowy i zrozumieć się z sobą nie mogą. Podobnież się zdarza i w wielu okolicznościach życia. Czyliż nieistnieją dwa rodzaje wyobraźni, dwa sposoby widzenia rzeczy i czucia? wreszcie czyliż nieistnieją dwa światy, a tajemnice jednego nie sąż drugiemu na zawsze nieznane?
Żegluga na Bosforze nie jest wolną od niebezpieczeństw; potrzeba całej zręczności przewoźników, ażeby uniknąć szwanku, jakim zagraża szybkość pędu, i mnogość statków i kaików, w rozmaitym przemykających się kierunku. Prądy Bosforu czynią częstokroć żegluge jeszcze niebezpieczniejszą; są one skutkiem połączenia się prądów Dniepru, Dniestru i Dunaju, wiatrem północnym przyśpieszonych. Prąd djabelski najwięcej trudności do przebycia nastręcza, a pod Arnautkoi linami kaik ciągnąć trzeba. Te łodzie, są to dorożki konstantynopolskie, gdyż za najmniejszym interessem używać ich wypada, dla przebycia Bosforu: liczba ich dochodzi, jak mówią, do dziesięciu przeszło tysięcy, a każdy płaci sułtanowi dziesięć para każdego dnia. Wiele z nich, wytwornie urządzonych, ma po dwa i trzy nawet rzędy wioślarzy; mniej bogate, czyli pospolitsze mają tylko po dwa wiosła. Ubiór przewoźników jest malowniczy, a twarze ich wyrazu pełne. Gdyby kto miał dzień jeden tylko do przepędzenia w Konstantynopolu, winien go poświęcić Bosforowi, unosić się nad czarującymi jego brzegami w rozmaitych godzinach, pracować nad utkwieniem w swej pamięci tych obrazów, które każde poruszenie wiosła niszczy i odnawia. Niepodobna byłoby zaiste mówić wówczas o Turcyi, rozprawiać o reformach, wyrokować o przeszłości i przy. szłości tego kraju; ale unieślibyśmy wtedy kwiat tego wszystkiego co jest podziwienia godne, i tę zachwycającą rozmaitość widoku nieporównanego.
Bosfor pokryty jest rybołowskiemi statkami; w pośrodku ich wznoszą się maszty: tu rybak przepędza większą część dnia, pod szałaszem, a dawniej prosto w koszu, czatuje na ryby, trzyma w swych ręku końce sznurków od rozmaitych sieci i tym sposobem daje kierunek swéj czynności. Za pospolitą rzecz uważają, że chęć zysku powoduje samotników do trawienia dni swoich na tych słupach nadpowietrznych; a dziwią się że święty Symeon Słupnik na témže pobrzeżu w Kuruczesme, wybrał sobie słup za miejsce modłów i rozmyślania: widzieć jeszcze można plac gdzie się ten słup wznosił, a później kościół, w dalszych latach zburzony. Oprócz mnóstwa rybackich łodzi, statków i okrętów, które ożywiają Bosfor, pobrzeża jego stroją wieczorem rzędy Greczynek i Ormianek, które siedzą przy ulicach swych wiosek; a w tymże czasie przy fontannach i kawiarniach, gruppy mężczyzn palą tytuń, popijają wodę i kawę.
Był czas że kawa i tytuú zarówno pod zakazem zostawały w Konstantynopolu; ale moc nałogu wzięła górę. Poeci turecey porównywają kawę do pięknej brunetki, która serce rozwesela, wdzięki jej atoli sen odejmują; tytuń zaś jest czarodziejskim środkiem, mocą którego troski rozpierzchają się wraz z dymem. Kawę piją w małych do połowy nalanych filiżankach, na spodkach metallowych; wyznaję i porównać się ona nie da do wybornéj kawy, jaką w Polsce piją; zwykle szklanka świézéj wody towarzyszy tu kawie. Turcy w wielkiej czci mają wodę, jest ona dla nich symbolem zasady życia. Przy každej prawie fontannie znajduje się napis następny wyjęty z Koranu: "Woda wszystko ożywia". Każde przeto źródło, drzewem ocienione i przyozdobione kioskiem, jest poświęconém miejscem gdzie się Turcy zbierają, i gdzie, mimo wiedzy składają, w nieruchomych swych postawach i przy obliczu piękném, malowniczy obraz. Zdawałoby się, iż w nałogach tego ludu znajduje się coś takiego, coby porównać można do szczęśliwych własności osób, których każde poruszenie, wzorem jest dla malarza. Co za różnica naprzykład między Turkiem a Hollendrem! oba większą część dnia trawią zarówno na paleniu tytuniu; ale obraz przedstawiający pierwszego pełen będzie poezyi; wizerunek zaś Hollendra zawsze prozaicznym pozostanie. Turek "ciągnąć dymy z cybucha" na świeżém powietrzu, pod drzewem, przy fontannie, obojętny na rzeczy ziemskie, duma nad przyrodzeniem, rozmyśla i modli się może. Hollender zaś w izbie swej zamknięty, w pośrodku kłębów gęstego dymu, myśli o pieniądzach, a jeżeli nawet zwróci się ku przepysznym swym kwiatom, to dla wyrachowania ile mu one zysku przyniosą, nie zaś dla słodkiego rozmyślania nad niémi.
Ponieważ wspomniałam o kwiatach i drzewach, winnam tu oddać hold uwielbienia platanom, tak pospolitym w okolicach Konstantynopola, których świeże i rozłożyste gałęzie, najwspanialszy cień dają. Xerxes, powiada Elian, tyle był zachwycony pięknością platanu wschodniego, że go klejnotem kosztownym przyozdobił. Lipy nadzwyczaj są wielkie w tym kraju, a wonność ich z niczém porównać się nieda. Widzimy też tu drzewa z gładkim ciemno zielonego koloru liściem, którego spód jest różowy, a owoce sławne w Odyssei Homera. Cyprysy, drzewa figowe, już pojedyńczo, już gromadnie, dają przecudny widok; częstokroć drzewa te rosną z sobą pospołu, a mieszanina ich liści w osobliwszy sposób oko uderza. Terebint tęż samą ma własność; widziałam wyrastający z pnia cyprysowego. Przykro że w pośrodku tych drzew nie widzimy palm; i te prawdziwe roślinności afrykańskiej i azjatyckiej przedstawicielki zgoła są nieznane Konstantynopolowi. Drzewa pomarańczowe utrzymywane są po ogrodach; wybranym małego wzrostu nadaje się postać okrągła i regularna. Ale jakžem mogła niemówić dotąd o drzewie zwaném Mimosa arborea? Liście jego również powabne jak akacji, posiadają delikatność roślin czułych na dotknienie; kwiaty są to bukiety jak jedwab różowy, błyszczące, których przedziwna wonność napełnia powietrze. Dosyć najlżejszego powiewu wietrzyka na ich poruszenie; oczekiwaćby prawie należało, izali niewydadzą głosu harmonijnego: tyle jest bowiem poezyi w tém prześliczném drzewie. Na zachodzie porównywano je tylekroć do tych kobiet młodych, skromnych i czułych, których pędzel pisarzów zaledwie skreślić ośmieli się, trzeba bowiem używać tu rysów nader delikatnych i słodkich. Na wschodzie, gdzie Turcy niewiele cenią wdzięki nieśmiałe i powaby skromności, kobiety porównywane są do wzniosłych cyprysów lub do róż, blaskiem jaśniejących.
Te którem widziała, dalekiémi byly od posiadania świeżości kwiatów: blade, powiędle; kibić ich zaniedbana wcale nie ma wdzięku. Gdy wychodzą na ulice, twarz ich aż wyżej nosa zakryta, nie widzieć nie dozwala, prócz oczu, zazwyczaj dosyć pięknych. Długie szaty i zasłony nadają im podobieństwo do zakonnic. Niekiedy używają one przejazdki w arabatach, to jest powozach ciągnionych przez woły, w kolorowe taśmy przybrane. Zatrzymawszy się w którém z miejsc rozrywki oddalają się od mężczyzn; usługują tu im niewolnice murzynki, z twarzą odkrytą. Mało z sobą mówią i okazują zupełną obojętność na wszystko co ich otacza. Znajdowałam się na weselu... okropna narzeczona, z twarzą pokrytą błyskotkami złotemi, z czerwonemi blaszkami na jagodach i brodzie, z brwiami farbowanemi i złączonemi razem, siedziała na dywanie wyglądając kiedy przyjdą po nię aby zaprowadzić do małżonka: wielkie bezwątpienia oczekiwało zdziwienie, gdyż on jej nigdy jeszcze nie widział. Mnóstwo ko- biet przybyłych na ten obrządek zdawały się bynajmniej nas nie postrzegać: wszystkaich uwaga rozdzieloną była między narzeczoną, kawą i konfiturami. Sposób ich życia bardzo bydź musi jednostajny: dni swe trawią na czernieniu brwi i powiek, tudzież farbowaniu paznogci i dłoni glina czerwonawą zwaną henne. Nie mając upodobania w pracy, rozrywają swe próżnowanie radząc się wróżek, lub też przywdziewają na się najpiękniejsze stroje i klejnoty i tak przepędzają cały dzień na dywanie: kąpiele i przechadzki podobnież przyczyniają się do urozmaicenia tej jednostajności. Dla niewolnic panów, którzy zgoła miłości nie znają, obcym jest wszystek wdzięk i powab uczucia; zatrzymane w postępie cywilizacji, tak są nieświadome wartości przymiotów moralnych, iż zdaje się że nigdy nie znały szczęścia prawdziwego kochania. Natomiast gniewać się gwałtownie umieją, a ich kłótnie sprowadziły nieraz krwawe sceny w seraju; okazywały też one nienawiść ku chrześcijanom, podczas zarazy morowej, dotykając się ich sukien celem nabawienia ich trwogą. Słyszałam pochwały porządku zaprowadzonego przez sułtana w swoim haremie; reforma jednak żadnej jeszcze nie sprawiła zmiany w ubiorze kobiet.
Nie tak się rzecz ma z ubiorem mężczyzn; z zadziwieniem nieznajdujemy już więcej wschodniego stroju w Konstantynopolu. Turcy opuścili go dla przyjęcia całkiem prawie europejskiej odzieży, którą noszą bardzo niezgrabnie; ponieważ nawykli siedząc zakładać nogi na krzyż, przeto ich kolana zawsze schylone z trudnością wyprostować się dają. Turban, albo zawój zastąpiła czerwona wełniana czapeczka z żołędzią na wierzchu, zwana fez. Wyobraźnia nasza nie znajdzie w dzisiejszych Turkach onego walecznego narodu, na odgłos którego czynów drżała Europa: postać ich stanowi parodyą wojskowych ubiorów europejskich, a żołnierz niezgrabnej i smutnéj postaci pobudzalby do śmiechu, gdyby zarazem na politowanie nic zasługiwał. Zaiste, Turcy mieliby wszelkie prawo do utworzenia literatury żałobnéj, do opłakiwania w niej sławy upłynionéj, fatalności ciężącej nad nimi, i złowieszczego przeczucia, które im kaže szukać grobów na azyatyckiém pobrzeżu! I czyli nawet pozostawieni będą w Skutari, czyliż nie znaglą ich do szukania dalej jeszcze ostatecznego przytułku? Zresztą, Konstantynopol i jego okolice nie są bynajmniej ziemią rodzinną dla Turków. Jest nią Mekka jedynie, w którą ich wzrok utkwiony, ku której zwracają wszystkie swe myśli i modlitwy; obcy przywiązaniu do rodzinnego kraju, w Koranie tylko znajdują zasadę swych uczuć.
Widziałam sułtana trzy razy. Było to w piątki, kiedy z pałacu wychodzi do meczetu na modlitwę. Kaiki na których Bosfor przepływa, równie są bogate jak wytworne. Ten z którego wysiadał w Rumilli, podobny był do unoszącego się na falach labędzia złotego, który przód łodzi stanowił. Sultan siedział pod pawillonem z materyi jedwabnej; zbytek i okazałość otaczające go, przypominały mi obraz baletu; może dla tego doznałam podobnego wrażenia, iż zazwyczaj widzimy Turków, kaiki pozłociste i sułtanów, tylko na teatrze! Mahmud przystojny jest mężczyzna; cera dosyć zarumieniona każe domyślać się, iż wzniósł się nad przepisy zabraniające wina; broda bardzo mu do twarzy; wiele on przywiązuje wagi do pięknego swego oblicza. Gdy się znajdował w meczecie w Rumilli-hissar, oznajmiono mu že cudzoziemki (ja i moja córka) w towarzystwie posła austriackiego czekają na brzegu aby widzieć jak będzie wsiadał na statek. Pochlebiła mu nasza ciekawość; rzucił na nas uprzejme i przeciągłe spojrzenie, a podobnie przedłużone spojrzenie tyle znaczy, jak nam powiadano, co powitanie. Wsiadłszy do kaiku, od którego dzieliło nas tylko ciasne przejście, sułtan wysłał jednego ze swych powierników ażeby zapytał czy się nam podobał Konstantynopol, a potém czy mamy tu zamiar pozostać. Cały czas jakiego ta rozmowa przez posła wymagała, sultan mówił głośno, śmiał się do swoich, i nie spuszczał z oka znaków uwielbienia, jakie starałam się okazać dla jego osoby wzrokiem i gestami. Nareszcie skinął, i za sprawą 24ch wioślarzy wnet zniknął nam z oczu. Widziałam go też na wodach słodkich w Azyi; są to dwie doliny najpowabniejsze z okolic Konstantynopola, przerzyna je strumień wpadający do Bosforu.
Wody Słodkie ulubioném są dla sułtana miejscem przechadzki. Gdym go tu widziała, jechał konno, a jeden z orszaku jeźdźców prowadził jego psa, co jest przeciwne zwyczajom dawnym; ale bynajmniej sułtan o to się nie troszczy. Poznał panią Stürmer, która była w naszém towarzystwie, i zaraz kazał ją powitać od siebie w nader uprzejmych wyrazach.
Sultan nie ma zgoła odwiedzin we zwyczaju; był atoli dwa razy u pani Hüpsch. Pani ta ma lat 70 przeszło, a pomimo tak podeszłego wieku zachowała całą żywość młodości. Nosi ona dawny ubiór dam zamieszkałych w Pera, to jest szlafroczek, którego obcisłe rękawy w dziwnej zostawały sprzeczności, roku 1836, z szerokością rękawów sukien europejskich; prostą chusteczką miała głowę obwiązaną, a zbielałe włosy płasko spadały na skronie. Znajome jej były wszystkie znakomitsze osoby, które od lat pięciudziesiąt kolejno gościły w Konstantynopolu; ale mówiła o nich w sposób niewiele zajmujący. Wolałam słuchać jak z uniesieniem wychwalała grzeczność i urodę sułtana. Pił on kawę w jej ogrodzie, słuchał Pannę Hüpsch grającą na klawikordzie, a potém wszedł do salonu, gdzie bystre jego oko dojrzało rycinę wyobrażającą atmejdan z koszarami janczarów; zrobił uwagę, że ponieważ one już się nie znajdują, rysunek zatém jest niedokładny i zdjąć go należy ze ściany; a gdy powtórnie przyszedł, zaraz zapytał czy stało się woli jego zadość. Niewyczerpane było źródło opowiadanych przez Panią Hüpsch szczegółów; karmiła się nadzieją pozyskania jeszcze raz trzeci wysokich odwiedzin! Mniemano że sułtan zamyślał wystawić kiosk w jej ogrodzie; mógł go bowiem, według zwyczaju, przyswoić sobie, gdyż obecność sułtana w jakiem miejscu, robi go tegoż panem, i on winien na nowo darować właścicielowi ziemię, którą nawiedzić raczył. Powiadano mi że ma wielu nieprzyjaciół: nowe reformy szkodzą mu więcej nierównie aniżeli przeciwności wszelkiego rodzaju, co życie jego zakłóciły, a które muzułmanie według zasad swej wiary, fatalizmowi tylko przypisują. Ci, dla których aż dotąd wieki upłynęły bez zrządzenia najmniejszej odmiany w obyczajach, ujrzeli się nagle w ubiorach nowych, przy zwyczajach cudzoziemskich. Wiara mahometańska jest zachwiana, a zmienność, jakiej podlegają wszystkie rzeczy ziemskie, również na Wschodzie stanie się widoczną, jak już była na Zachodzie.
Opuszczam teraz Konstantynopol, aby później ostatni raz tu jeszcze powrócić; udaję się znowu do Bajukdere, oglądać jego doliny, i wymienić miejsca któreśmy zwiedzili. Wzgórza panujące nad Bajukdere bardzo są wysokie i strojne w drzewa, między którémi zawsze się cyprys odróżnia. Ogród poselstwa rosyjskiego, z wielkim smakiem urządzony przez Anglika, jest dziś w zaniedbaniu; ale nastręcza niemało prześlicznych widoków, a jego przestrzeń zajmuje cały wierzchołek pagórków dzielących go od ogrodu poselstwa austriackiego, do którego przytyka. Dom zamieszkany przez internuncyusza austriackiego należy do P. Ottenfelsa, który go przyozdobił pięknemi plantacyami; wystawił on także fontannę przy drodze wiodącej z Bajukdere do Pera. Długa ta droga, bardzo pusta, żadnego nie daje cienia; powiadają nawet że zupełna bezludność czyni ją niebezpieczną dla podróżnych. Przebyłam część jej celem oglądania folwarku sułtana, leżącego w jałowej i okropnéj stronie. Kiosk wznosi się nad sadzawką, gdzie błyszczy trochę rybek złotych, a więcej jeszcze niestety snuje się żab; ogród zajmuje szczupłą i nagą przestrzeń, gdzie zaledwie mała liczba róż kwitnie. Folwark ten jest nędzną próbką stanu rolnictwa w Turcyi. Widzieliśmy tu jak zboże młócono za pomocą konia ciągnącego jakieś saneczki; pokazywano nam cielęta jako osobliwość: tym surowszą byłam dla tych wszystkich rzeczy którem oglądała, im bardziej słońce doskwierało głowom naszym, a nigdzie ochrony od upału znaleść niepodobna było. Jakkolwiek długą bydź może droga lądem z Bajukdere do Pera, oszczędza przynajmniej podróżnemu znużenia, jakie go czeka w Tophana. Wylądowawszy w Tophana, po obejrzeniu fontanny maurytańskiej, bardzo ładnej i wytwornéj, tudzież meczetu pokrytego farfurą, piąć się trzeba blisko trzech kwadransy przez stromą górę, która prowadzi do cyrkułu poselskiego. Pomimo tych nieprzyjemności, wolą je znosić aniżeli narażać się lądem na drogę pustą, powabów wszelkich pozbawioną. W niewielkiej odległości od Bujukdere, ze strony wschodniej, w pośrodku łąki wznosi się gruppa odwiecznych platanów, które sięgają czasów Godfreda de Bouillon i imię jego noszą: pod takiem przynajmniej od cudzoziemców są znane. Pnie tych drzew nadzwyczaj są ogromne, rozszczepione potęgą czasu i znacznie uszkodzone od ognia: bo lubownicy kawy bynajmniej za złe nie mają gotować jej w tém miejscu, które wyłącznie poświęcone bydź powinno rozpamiętywaniu wieków rycerskich i wypraw krzyżowych. W Kiredź-burnu (to jest przylądek wiśniowy), oglądaliśmy źródło świętej Eufemii, pięknemi kasztanami przystrojone; skala Sprawiedliwości wznosi się obok, a tradycya z nią połączona zawiera przedziwną powieść. Therapia zamieszkana przez posłów francuskiego i angielskiego, jest to ładna wioseczka w kształcie amfiteatru; kilkanaście rodzin greckich składa jej ludność. Zwiedziłam tu ogrody sułtana, naśladowane podług dawnych ogrodów francuskich; ścieżki kamykami i muszlami wysypane wiją się około marmurem wysłanych sadzawek; z resztą żaden przepych oka nie uderza, wyjąwszy Bosfor, który ożywia i upiększa wszelkie widoki. Kalender, jest to śliczny kiosk na pięknej murawie; cyprysy rozproszone między grobami dają w oddaleniu widok malowniczy. Bebek, albo kiosk narad leży przy końcu doliny. Trudnoby mi przyszło opisywać szczegółowie te wszystkie miejsca. Turcy instynktem zgadują malownicze położenia, w których zakładają kawiarnię, kiosk lub ogród. Każde źródło ocienione platanami wznosi się nad powierzchnią ziemi i tworzy mały tarass, na którym płaski kamień kierunek Mekki wskazuje i na modlitwę wzywa. Te Kieff albo miejsca odpoczynku przy fontannach odznaczają się piękną zielonością podobnie jak cmentarze, i mięszają się z pałacami i gmachami okazałemi które Bosfor zdobią. Sztuka i natura pospołu utworzyły te brzegi, ale nie trzeba bardzo z bliska im się przypatrywać: śledcze rozglądanie zniszczyłoby cały urok; są to dekoracye teatralne, które tracą swój powab, skoro je pod rozbiór wziąć chcemy.
Na europejskim brzegu poniżej Dolmabagdshe leży Beszyktasz, zamek letni sultana. Pod Beszyktasz to część flotty Dandola wylądowała, gdy tymczasem inne okręty stały na kotwicy pod Skutari. Znajdujemy tu wspo mnienia i Khaireddyna Barbarossy, którego grobowiec w niewielkiej ztąd odległości wznosi się na samotnej skale. Sułtan jak się zdaje nie będzie mieszkał więcej w Beszyktasz, i kazał budować na tymże brzegu pałac według architektury włoskiej, bo maurytańskie pomniki zostają pod klątwą reformy. Podziwiałam w Belgradzie Bend albo jeziora sztuczne założone celem przechowywania wodyi opatrywania nią fontann Konstantynopola.
Andréossi bardzo jasno wyłożył dowcipne ich systema. Cześć okazywana w Tureyi dla wody tym jest naturalniejszą, iż zawsze mieszkańcy zagroženi są jej utratą. Dla zaradzenia tej niedogodności, starożytni zakładali wodociągi. Jedne otwarte, drugie w kształcie sklepień podziemnych utrzymywane przez kolumny. Dzisiaj wszystkie prawie odwrócone są od pierwiastkowego swego przeznaczenia i zamienione w ogrody. Wodociąg o 1001 kolumnach (których liczba znacznie jest mniejsza), obejmuje fabrykę zwijania jedwabiu. Las Belgradzki nieodpowiedział memu oczekiwaniu; drzewa źle są utrzymywane; rozciąga się on aż do wioski greckiej zabudowanej na łące, kędy widzieć się jeszcze daje dom Lady Montaigu. Wzgórza pokryte lasem opasują zatokę Bujukdere i kształt jéj nadają. Nadbrzeże dzielące domy od morza, służy za miejsce przechadzki. Widzimy przeciągające arabaty, jezdnych, długie szeregi ujuczonych wielbłądów; mnóstwo statków snuje się po zatoce, ogromne okręty pędzą ku Bosforowi, inne wchodzą na czarne morze, a śpiewy majtków w odległości niekiedy słyszéć się dają. Ale jakkolwiek zachwycającém jest Bujukdere, wydaje mi się jednak zdobyczą europejską. Minaret tamecznego meczetu w zupełnej znajduje się ruinie, a muezzyn nie wzywa ztąd już więcej na modlitwę. Europejczykowie w Bujukdere zostawili Turkom tylko cyprysy, pod których stopami bieleją ich grobowce. Dolina Róż leżąca za gorami, uiszcza całą poezję swego nazwiska.
Gdzież znaleść zieloność świeższą, wytworniejsze fontanny? Zatrzymaliśmy się pod wspaniałym kasztanem blisko wykutej w skale pieczary, gdzie murzyn kawę przedaje. Chciałabym skreślić obraz, jaki mam dotąd przed oczyma: tak trudno jest natchnąć innych własnemi wrażeniami. Niestety! czyli niedoświadczamy tego na samych sobie, i czyliż nie zdarza się niekiedy niepodobieństwo zrozumienia tego cośmy czuli i doświadczyli; nade wszystko gdy czas zarzucił otchłań między młodością a obecną chwilą! Ale ta myśl dawniejsza jest od czasu pobytu na Dolinie Róż; wracam się do niej szybko aby się rozerwać. Przebiegłszy ją, znaleźliśmy się w Sarieri na zabawie greckiej, która tam dużo ludu zgromadziła: widok był prześliczny. Widziałam taniec Romejka: mężczyzna jeden rej wiódł, miał w ręku chustkę, którą drugi trzymał za koniec; inne pary przechodziły i powracały pod tą chustką; sztuka pierwszego zależała na zręczném wyplatywaniu się pomiędzy wszystkiémi parami. Taniec ten podług zdania uczonych wyobraža labirynt Kreteński. Wiele zapewne ma powabu, gdy go wykonywają kobiety; lecz bez Aryadoy, Tezeusze wydali mi się mało zajmującemi. Grecy kochają się w świętach uroczystych i nieopuszczają żadnego. Nie zaniedbali przeto w dzień ś. Jana rozniecić ogni, które przecudnie jaśniały na pobrzeżach Bujukdere. Zachowali oni wiele rysów starożytnego swego charakteru; miłośnicy baśni i cudowności pogrążeni są w zabobonach. Ich charakter łatwy umie naginać się w każdej okoliczności, i idzie za popędem każdego wrażenia. Dawne upodobanie w handlu morskim rozciągnęli do nowo nabytych wiadomości: bogaty Grek zawsze prawie jest kupcem; a łańcuch wzajemnych interesów zachodzący między książęciem greckim, a kupcem handlującym cytrynami, zbliża ich i czyni mniej wybitną linię odgraniczającą rozmaite powołania. Fizyognomia ich odznacza się czystością rysów, i owym typem piękności, który za wzór służył dziełom starożytnej sztuki.
Góra Olbrzymia najwyższą jest z opasujących Bosfor; aby się na wierzchołek dostać, szliśmy wązką ścieżką wijącą się między krzewami jałowcu i jeżówki włoskiej. Grób Olbrzyma, którym według podania był Jozue, ma dwadzieścia stóp długości. Jest to zagroda porosła krzewami, na których zabobon Turków porozwieszał szmaty i łachmany. Derwisz strzeże tego miejsca i podróżnych kawą częstuje. Schodziliśmy z góry dłuższą wprawdzie drogą, ale wygodną, idąca pośród krzaków dużej paproci; wywiodła nas na doline Sułtańską, którą rzeczka ocieniona drzewem przerzyna. Na wyniosłości cyprysem pokrytej znajdują się groby, a w pobliżu papiernia Selima III. Zwaliska tu i ówdzie rozproszone i marmurowe fontanny zdobią to ładne ustronie. Mówiłam już o Wodach Słodkich w Azyi, gdzie każdego piątku zgromadzają się Turcy na przechadzkę: ale niewłaściwy to dla nich wyraz, gdyż oni zasiadłszy z podkurczonémi nogami na łące, z długiemi czereszniowemi cybuchami w ręku, przepędzają całe godziny w nieruchoméj postawie. Kiedy znajdowałam się na tych Wodach, tłum szarlatanów, roznosicieli ciast i cukrów, lub wody w skórzanych workach, śpiewaków, cisnął się w koło nas: był między nimi jeden co doskonale słowika naśladowal. Zwiedzać te miejsca można po kilkakroć z jednostajną przyjemnością; piękność drzew, nierówność położenia, wielką nadają rozmaitość widokom. Nie będę próbowała kreślić powabów widoku Kandilly, które Panu Hammer tyle krasomownych stronie nastręczyły. Już w wiekach średnich cesarze greccy mieli w Kandilly zamki letnie. Kiosk tu zbudowany ofiarował sułtanowi jeden z paszów, który pragnął utrzymać się na urzędzie, jakiego pozbawić go chciano. Wykwintność aż do zbytku w architekturze kiosku i we wszelkich jego sprzętach świadczą, że niczego nie szczędzono dla pozyskania łaski Pańskiej. Panorama Bul- gurtu przedstawia widok tak rozległy, a w szczegółach tak rozmaity i wieloraki, iż go wyrazić niepodobna. Skutari jest stanowiskiem karawanów, tudzież miejscem pierwszego gromadzenia się wojsk, gdy wojna ma bydź prowadzona w Azyi. Jest to miasto dosyć znaczne, właściwie mówiąc przedmieście Konstantynopola; dawniej się nazywało Chrysopolis. Zwiedziliśmy także plac na którym niegdyś ležala Chalcedonia. Zwalisk nawet niemasz i śladu. Chalcedonia była założona na lat 17 przed Byzancyum; a gdy pytano wyroczni o miejsce gdzie by wznieść wypadało Byzancyum. "Na przeciwko ślepego" odpowiedziała; bo zaiste ślepym bydź trzeba żeby zaniedbać tak szczęśliwego położenia. Gilles podróżnik z wieku XVIgo, widział jak ostatnie kamienie z murów Chalcedonii brano na budowanie meczetu Solimana Wielkiego. "lluž odmian one niedoświadczyły wchodząc naprzód w skład świątyni Wenery" powiada P. Hammer, "przeszły do kościoła świętej Eufemii, były świadkami uchwał soborów powszechnych, wyroku skazującego na wygnanie S. Jana Złotoustego, i wymownych jego kazań; dziś służą do budowy meczetu i słyszeć będą tylko imię proroka, až dopóki niepodoba się Opatrzności zniszczyć je do ostatka". Szukaliśmy na przylądku Molla-burnu starożytnej świątyni Wenery; ale i śladów nie pozostało, podobnie jak pałacu Belizaryusza, w témže miejscu niegdyś leżącego. Powszechnie przypisują więcej fanatyzmu Turkom w Skutari i na azjatyckim pobrzeżu, aniżeli na przeciwnych brzegach zamieszkałym; jest to zapewne skutek mniemanej świątości tych miejse; Europejczykowie nie mogą dopuścić się tutaj bezkarnie wszelkiej nieroztropności, jak tego dowiodło znane zdarzenie z Churchillem.
Do przechadzek które największe wrażenie na mnie uczyniły, należy wycieczka około murów Konstantynopola. Są to zaiste najwspanialsze, najgodniejsze czci ruiny; wiążą be się z nimi pamiątki historyczne tak są wielorakie, iž aby wyraźnie objąć je myślą, wiekami pasmo ich dzielić trzeba. Konstantynopol dwadzieścia eztéry razy był oblegany, sześć razy zdobyty, jako to: przez Alcybiadesa, przez cesarza Sewera, Konstantyna, dożę Dandolo, Michała Paleologa, i nakoniec przez Mahometa II. Kilka bram zamurowano w skutek zabobonnego mniemania, że one służyć mają do wejścia nieprzyjaciół. Od strony Siedmiu Wież zamurowano bramę Złotą, a z drugiej strony bramę zwaną Xyloporta. Obie świadczą o ostróżnościach niegodnych potężnego państwa, które tylko jego słabości są znakiem. Obwód Konstantynopola składa się ze trzech części, mających kształt trójkąta; od strony lądu rozciąga się potrójny wał, równolegle na 18 do 20 stóp jeden od drugiego oddalony; po bokach wznoszą się baszty, a poprzedzają je szerokie fossy, które z przyczyny mnóstwa rosnących tu drzew i krzewów wszelkiego rodzaju, zupełnie prawie zniknęły. Do kola tych murów rozwija się bogactwo królestwa roślinnego; przedziwny widok! zieloność sięga až do wierzchołka baszt; wyłomy zrobione przez działa, uwieńcza bluszcz, który się czepia odwiecznych kamieni, i przez każdą szparę się przeciska. Drzewa figowe i oliwne mieszają tu swe liście; co krok mimowolnie się zatrzymujemy aby się przypatrywać cudnemu widokowi tych ruin majestatycznych, odmlodniałych niejako przez najświeższe i najwonniejsze wieńce kwiatów i liścia. Zmordowana zbytkiem podziwu, co chwila nowemi obrazy uderzana, spędziłam przeszło trzy godziny w prawdziwém zachwyceniu; zdawało mi się nakoniec, že jestem w ogromnym składzie zwalisk umyślnie ogrodami przystrojonym, nieumiałam nic tu wybrać, tak wielka bowiem obfitość przedmiotów. Z drugiej strony wałów, przy drodze wznoszą się grobowce i cyprysy okazale, które sięgają czasów zdobycia Konstantynopola. Zatrzymaliśmy się długo przy bramie świętego Romana rozmyślając nad nieszczęściami i śmiercią chwalebną Konstantyna Paleologa. Weszliśmy na pierwszy dziedziniec cyklopionu czyli zamku Siedmiu Wież, gdzie umieszczone są ogromne działa z kamienia. Lew przykuty pod ciemném sklepieniem, jedyny przedmiot, który tu ciekawym pokazują. Wsiedliśmy do kaiku przy rzeźnicy baranów sułtana, i płynęliśmy znowu koło murów: naprawiając je powtłaczano marmur i kolumny, a nawet lwów wykutych, które zdobiły okno w pałacu cesarzów: ładne fontanny mile bawią oko, a napisy greckie na kamieniach zwracają uwagę uczonych. Wrażenia jakich tu doświadczamy, następują po sobie z taką szybkością, że czas nie wystarcza dla myśli o wypadkach, które w tych miejscach zaszły... Wyrzucałam sobie żem opuściła wiele rzeczy nader ciekawych; podobnie jak gdy się spotkamy z przyjacielem po długiej nieobecności, ileż po rozstaniu żalu, nade wszystko żeśmy go o tyłu szczegółach pytać zapomnieli.
Zdaje mi się że zgromadziłam tu wszystkie prawie moje postrzeżenia zebrane w czasie czterotygodniowego pobytu w Konstantynopolu. Zachowam na zawsze mila jego pamiątkę; dowcipne rozmowy Pana XX nie malo też mi pobyt ów uprzyjemniły. Nie należy jednak zazdrościć osobom, których los przykuł do Konstantynopola; jakkolwiek świetném može bydź ich położenie, kłócą je najistotniejsze niedogodności. Jedną z pierwszych jest niemożność wychodzenia z domu w czasie niepogód, już dla tego że powozów wcale tu niénia, już że ulice brukować się nie dadzą; niemniej przykra niedogodność druga, to jest nadzwyczajne utrudzenie jakiego się doznaje idąc na Pera, co kładzie przeszkodę zamiarom najmniejszej nawet przechadzki. Co się tycze zmysłowego życia, trzeba niemało zachodów, bez których bylibyśmy pozbawieni rzeczy nieodbicie koniecznych. Przemysł turecki bynajmniej nie dostarcza przedmiotów pierwszej nawet potrzeby. Zboże przychodzi tu z Odessy, Taganrog przysyła masło, Azya dostarcza owoców, Egipt ryżu, Anglia mięsa solonego: potrzeba dom swój opatrzyć na kilka miesięcy, a mniej lub więcej znakomite wydatki posłów, są skutkiem dostateczności środków ku temu celowi przedsięwziętych. Przezorność tym konieczniejszą jest tutaj, bo zaraza ciągle unosząca się nad Konstantynopolem, nagle zwykła przerywać wszelką komunikacją. Straszliwa ta plaga niszczy pewność dnia jutrzejszego; nigdy nie wiadomo czy zachowamy przedmioty nas otaczające, i czyli bezpieczeństwo publiczne nie skaže ich na pastwę płomienia w jednym dniu; samo bowiem podejrzenie o zarazie prowadzi za sobą zniszczenie wszystkich sprzętów, zeskrobanie ścian nawet w pokojach. Zresztą wszelkie stosunki towarzyskie przerywają się podczas tej klęski; a jedyną rozrywkę osobistej niespokojności czyni bezowocna troskliwość o los nieszczęśliwych ofiar. Owóż są cienie, które przyćmiewają czarujące obrazy Konstantynopola: dla nich podług mnie przenieść wypada nad świetne dostojności na Wschodzie, mniej błyszczące stanowiska w Europie. Co się tycze towarzystwa, obręb jego tak zacieśniony, że gdy się nie jest w zupelnéj harmonii, można prawie bydź pewnym że się staniemy niemiłemi; a na nieszczęście zanadto oddaleni od wiadomości z Europy, od teatru, muzyki, i wszelkich stosunków świata, które nadają życie rozmowom, czuć muszą cały ciężar spoufalenia się któremu przyjaźń nie towarzyszy.
Błędem jest mniemanie, że nie można osądzić wielkiego człowieka nie porównywając go z innym: podobnyż błąd zachodzi w sądzeniu o wszystkiém cokolwiek podziwiamy, aż nawet do piękności kobiety, której ocenié nieumiemy nie porównawczy jej z drugą: toż samo dzieje się z miejscami szczodrze od przyrodzenia uposażonemi. Często porównywano pod względem położenia Neapol z Konstantynopolem, a prawie zawsze na stronę ostatniego; piękności jego atoli są w części zależne od sztuki: i gdyby na skinienie laski czarnoksięskiej zniknęły meczety, minarety, cmentarze i wszystkie fantastyczne budowle zdobiące pobrzeża, pozostałyby tylko wzgóIza jałowe i Bosfor! ale Bosfor ogołocony ze swego uroku! Neapol drugie tylko zabiera miejsce w uniesieniu się jakiego tam doświadczamy: pierwsze zaś Wezuwiusz, morze, wyspy z ich roślinnością, natura wreście której powaby duszę zachwycają. Konstantynopol przedstawia mi najwyższą piękność w rodzaju romantycznym utworzonym przez Szekspira; Neapol zaś wszystkie piękności klasyczne Wirgiliusza i Homera. Porównywają takie Konstantynopol z Rzymem; ale jeżeli zachodzi niejakie podobieństwo w dziejach tych dwu królów świata, w ich wielkości, ich triumfach i niedoli, niemasz żadnego zgoła we wrażeniach jakie na umysł wywierają. Ruiny Rzymu dotąd trwają; cesarstwa zaś greckiego pamiątki całkiem prawie zniknęły, a jego historya zbrodniami zaćmiona nie zachęca do szukania ich śladów w pośrodku zwalisk; Turcy zresztą tak doskonale je przekształcili, i tyle dołożyli starań do wygładzenia przeszłości... že Mahomet jeden króluje w Konstantynopolu... On i jego wiara! Inie czego innego szukać tu przychodzą, tylko aloesu, róż, tylko pieszczot, poezyi Wschodu, albo raju według Koranu; lecz te lekkie wrażenia wnet pierzchają; serce nie miało w nich udziału, i tak trudno je sobie skreślić jak przypomnieć zapach jakiej wonności. Jakže odmienne są w Rzymie myśli nasze! szlachetne i poważne, utwierdzają przekonanie religijne w tych którzy szczęśliwi są posiadać wiarę, a skłaniają ku niej umysły oddalone. Smutek jakim przenika widok tylu majestatycznych ruin miarkowany jest rozmyślaniem sprawiedliwych wyroków Opatrzności. Czynność istniejąca w dziełach miłosierdzia zachęca do świętego spółubiegania się; czujemy się bydź lepszymi, tyle bowiem środków tu przygotowano do stania się niemi: to gorące pragnienie połączone z wzniosłemi wrażeniami jakie odbieramy w Rzymie, pobudza nas do czułej wdzięczności ku temu grodowi wiekuistemu. Podobnie jak osoba, której rozmowy uczucie pobożności w nas rozwinęły, staje się przedmiotem czci dla naszego serca! Będąc raz w Rzymie nie można nie pożądać powrotu w te strony: mniej tu jesteśmy z siebie niekontenci, niżeli w každém inném miejscu.
Z jakimkolwiek usposobieniem tu przychodzimy, bądź smutek, bądź wesołość panuje nad nami, potężne wrażenie religijne przemaga wszelkie uczucie, jakiego doznajemy. Jaśniejąca chwała wiary chrześcijańskiej otacza swym promieniem najpiękniejsze pomniki i uświęca te które bałwochwalstwo nam przekazało. Krzyż wznoszący się na nich wskazuje wszystkę niedolę człowieka, i niewysłowioną ofiarę Boga miłosierdzia; a z drugiej strony słodkie oblicze Maryi i jej Boskiego dziecięcia przedstawia się na każdym ołtarzu dla pocieszenia utrapionych: piękność jej tak niekiedy jest wielka, że zapatrywanie się na nią jest już modlitwą. W innych miastach spotykamy kupców, handlarzy, ludzi zajętych spekulacyami, których pieniądze są jedynym celem; lecz w Rzymie nic pospolitszego jak widzieć osoby, służbie Bożej jedynie poświęcone. Najwznioślejsze wyobrażenia zaparcia się samego siebie, umartwień, poświęcenia się religijnego, są tu jeżeli nie wykonywane to przynajmniej pojmowane przez wielką liczbę; a moralność wysoka, której filozofowie, albo właściwiej mówiąc zwierzęta chwały (Philosophus animal gloriae, Tertull. de anima), nie zrozumieli, pospolita jest umysłom prostym i nieuczonym.
"Podróże do Konstantynopola w roku 1836", "Magazyn Powszechny", R. 5, nr 1-4, 7-9 (1838)